Samotność to nie tylko stan umysłu. To także ciężar ciała, które z czasem staje się coraz mniej wygodne. To także widzenie wszystkiego w oddzielnych formach, rozrzucone w nijakości, bez żadnej przyczyny. To wreszcie utracenie sensu swoich działań, bo wszystko kończy się tym samym efektem. Pułapką tego jest brak cierpliwości i nagłe wzloty, że może być inaczej. Jednak w pojedynkę tylko można odbić się od samego siebie. Z jednej strony samotność wycisza duszę, daje jej spokój i wiarę, że można się umocnić w walce z sobą samym. Jednakże żyjąc życiem potocznym owiniętym w schemat zdarzeń jaki zwykle mu towarzyszy, łatwo można zapomnieć, a wręcz utracić ten spokój. I z czasem działa on na niekorzyść. Tracąc to podłoże, znów spadamy w przepaść. Dlatego nie wierzę w życie mistyczne czy ascetyczne, bo do tego dochodzi się przez długi czas i wiele etapów, tak mi się przynajmniej wydaje. Mnie jednak bardziej pociąga integracja, ale ona często bywa pozorna. Wynika to z tego, że łatwo dziś dać się rozproszyć, jest tyle możliwości i wypełniaczy czasu, że aż trudno znaleźć między tym wszystkim jakąś szczelinę, by zadać konkretne pytanie. Dziś bardziej się używa niż pyta. A mnie interesuje ta szczelina, bo myślę, że tam jest najwięcej nas, stamtąd wypływa światło, ale i mrok. Jednak dzięki temu jesteśmy żywymi istotami, a nie foremkami do wypełnienia jakąś masą czy nadzieniem w promocji.
Człowiek zakreśla wokół siebie magiczny krąg i zamyka się w nim, przed wszystkim, co nie pasuje do jego tajemniczych zabaw. I za każdym razem, gdy życie przebije ten krąg, zabawy stają się małe, szare i śmieszne. Wtedy natychmiast kreśli się nowy krąg i buduje nowe zabezpieczenia.
Ojciec do córki chorej na schizofrenię, "Jak w zwierciadle" (1961)
Karin i Minus - filmowe rodzeństwo |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz