I znów zgubiłem się dziś. Gubię się tak od wielu lat, to chwytając się pojedynczych promieni, to ginąc w mroku i gąszczu własnych myśli. Dziś zobaczyłem pewną dziewczynę na przejściu dla pieszych. Pomyślałem, że skoro mamy taką piękną wiosnę w sercu zimy, to przetnę jej drogę, jak to czyniłem, gdy byłem nieco młodszy, choć nadal uciekam przed dojrzałością (czyt. nudą). Ale już w pewnym sensie jestem. No dobra, nie tak od razu się zerwałem, ale poszedłem za nią. Jedno przejście, drugie, czerwone-zielone. Most. Grunwaldzki, w tle płonie Wawel. Jej włosy również, pięknie jesienne, rude, jak słońce o zmierzchu. Wychodzę krok na przód i mówię - że zdecydowałem, że ją poznam. I kłopoczę się na jej oczach, bo widzę, że z dekadę mniej ode mnie ma. Cóż. Ale głupio mi, i mylę się w zeznaniach. Dobrze, wyjawiam całą prawdę, bo od czegoś muszę zacząć, by miało to jakikolwiek sens. Więc oznajmiam, że pierwsze co zwróciło moją uwagę to czarne martensy, bo sam czasem noszę, ale dziury już w nich są. Dziewczyna mówi, że to nie głupie, a miłe. Super! Myślę sobie - grafomanie. Dochodzimy do jednej z alejek pod Wawelem. Ona mówi, że idzie tędy, więc ja, że muszę iść prosto, bo nie mam czasu. Daje jej namiar na moją aktywność - nazwijmy to zawodową, czyli wino. Gdyby kiedyś zechciała zagłębić się w świat wina.
- Nie wiem, może chcesz mojego mejla. Mówię.
Co za idiota, przecież to ty powinieneś o niego poprosić.
- Znajdę Cię. Odpowiedziała. Ula
Amen
Ładnie dzień się zaczął... Po wizycie u dentystki i czytaniu Jerofiejewa w poczekalni...
W drodze do dentystki... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz