Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.

Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.

niedziela, 25 listopada 2012

Przygoda z mineralnym winem

Są żale, że mało ostatnio tu piszę, że w ogóle ostatnio mnie wcięło. Fakt. Ale ja w ogóle mało tu pisałem, ale jest szansa, że to się zmieni, przynajmniej jej cień.

Oglądnąłem w poniedziałek późnym wieczorem "Przygodę" Antonioniego - film o którym słyszałem dawno, dawno temu... Do filmu otworzyłem butelkę Pouilly-Fuissé - południowa Burgundia, i ukroiłem kawałek brie. Tyle. Wino w nosie bardzo aromatyczne, nuty owoców egzotycznych dominowały, w ustach bardziej mineralne. Film, nie, przecinek nie wystarczy, raczej długi akapit. Fabułą filmu jest zaginięcie Anny podczas wyprawy łodzią na wyspę. Anna nagle bez śladu znika. Znajomi i bliscy rozpoczynają poszukiwania, w tym jej przyjaciółka Klaudia i narzeczony Anny, Sandro. Po niedługim czasie Sandro zakochuje się w Klaudii, ta z początku odrzuca jego uczucia, tłumacząc, że jest zbyt wcześnie by angażować się. Z czasem jednak przekonuje się. Nawet do tego stopnia, że chce usłyszeć słowa: Kocham Cię.

To "Kocham Cię" staje się dla mnie symbolem tego, co chcemy w życiu usłyszeć, a nie to co jest bądź kim jesteśmy. Jest nawet symboliczna scena w filmie, która pięknie to obrazuje, ale nie chce psuć wrażeń, tym którzy filmu jeszcze nie widzieli. Jednak Antonioni jawnie pokazuje jak zmiana sytuacji, zmienia układ figur na szachownicy. Jak my kompletnie inaczej zachowujemy się, zmieniamy priorytety i swoje przyzwyczajenia, choć w pewnym sensie pozostają takie same. I pytanie "Gdzie jest Anna?", w przewrotny sposób jest kierowane do nas: Gdzie jesteśmy MY? Tak, bo najchętniej zbudowalibyśmy swoje sanktuarium, i nie wychodzili poza nie, a składa się na nie nasza praca, zarówno ta zawodowa, jak i osobista, dom i ludzie którzy nas otaczają. Znałem kiedyś człowieka, który pisząc na klawiaturze zawsze wracał kursorem literkę wstecz, by wstawić tam brakującą. Zdumiewało mnie to, ponieważ ja zawsze wolałem ją skasować i szybko wpisać od razu dwie, i mieć problem z głowy, a on, jakby panicznie bał się utraty. To tylko jedna literka, jeden znak, ale być może właśnie ten znak znaczy nasze życie, być może nasze wybory są tylko znaczeniem pustki w jakiej przyszło nam BYĆ. Ale nie w tym rzecz, pustka, nie pustka, zawsze można napić się wina i stracić na chwilę grunt, poczucie zimnego, ziemskiego przyciągania. Sęk w tym, że nie ma czegoś takiego jak mocne stąpanie po ziemi, wszyscy lewitujemy, myśląc, że zbudujemy jakąś stałość, a tymczasem nici z tego. Zmieniamy się, a jeśli nie, to znaczy, że już jedną nogą jesteśmy w grobie. Dlatego lubię wina, które ewoluują, zresztą myślę, że każdy kto kocha wino, tak myśli. Wiem, że powtarzam się z niektórymi słowami, przymiotnikami, ale lubię to, i mam gdzieś słowa, martwe słowa mojej polonistki, wypowiedziane w ten sam sposób jak przez tysiące innych martwych "gęb", na grzędzie niespełnienia. Słowo jest po to, by płonęło, a z powtórzeń  może wyjść piosenka albo pieśń. Zabawne, bo całe nasze życie składa się z okrutnych powtórzeń, i bohaterka Antonioniego to przeczuwa, kiedy podnosi drżącą dłoń by dotknąć głowy Sandro. Jednak co nam pozostaje w tym rozrachunku? Nic. Musimy próbować, niczego sobie nie wmawiając, ale dając wolę życiu, które być może jest bezdźwięczną pustką, która jak miliony innych nieskończonych mienią się i mrugają do siebie w niezmierzonej przestrzeni i czasie. Tego nie wiemy, i żadna nauka tego nie osądzi, bo sens musimy wymyślić sobie sami, słuchając bicia własnego serca, tak jak winorośl która oddycha tym, co  przyniesie dzień. A, że czasem przyjdzie deszcz, grad i zamieć, nie znaczy, że nie można zacząć od początku. Na drugi dzień wino było jeszcze bardziej mineralne. Widocznie noc pochyliła się nad nim. 

Wino zostało zakupione we Francuskim Gąsiorku
Polecam także znakomite, bardziej owocowe Mâcon-Chaintré

Pouilly Fuissé 2010 - Dominique Cornin
Na temat samego wina tu


I jeszcze na koniec parę słów MISTRZA ;)





poniedziałek, 19 listopada 2012

Szukając braci bitników w winie z niedostateczną kwasowością


Zdenerwowałem się dziś, ale na plus. W podnieceniu przemierzałem ulice Kazimierza, słuchając Patti Smith „Constantine's Dream” z najnowszej płyty. Myślałem o sile, eksplozji rozświetlającej serce i umysł niczym meteoryt, o głodzie większym niż kontynent. O wessaniu całej przestrzeni w jedno gardło, o zbiorowym tańcu jednej niewyobrażalnej wyobraźni itd., itd. Plan więc był prosty – usiąść gdzieś, zamówić butelkę i wejść w trans. Kierunek: Konfederacka 4. Wino: za 50 zł. Typ: dobry kwasior pobudzający wyobraźnię.

Padło na Refosco. Próbuję, jest w porządku, jakiś nerw jest, zobaczymy. Lejemy. Mówię do barmana-kelnera. Jestem z kolegą, więc mówię: Daj mi chwilę, i zacznę działać. Ale nic z tego, wino mięknie, z każdą chwilą coraz bardziej, my zresztą też. A tak ostrzyłem pazury. Nie ma co, babcia Patti mnie rozgrzała, jak dobry piec kaflowy. Zamiast dzikości w sercu, czuję ciepło i niewielki spokój. Wino zaczyna układać się na wzór uśpionego morza, niby jest, a niby go nie ma. Wszystko na swoim miejscu, ciało, struktura współbrzmią, ale aż za dobrze, zlewają się jak morze z horyzontem. Nie tak miało być, miał być sztorm, burza i cichy schron dwóch niewiernych Tomaszów. Wszystko przeciwdziała nam, wino, choć dobre, to nie na miejscu, jak żart. Miejsce, bo zbyt tłoczno. I nawet język, bo zmienił tory wraz z prądem myśli, a z boku jeszcze jakiś Polak zajeżdża angielskim w stylu Miłosza. A my cytujemy Jerofiejewa.

Ale nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. Wino, i my wyszliśmy na prostą. Przynajmniej w jakimś znaczeniu. Kraków znów za mgłą. Widać drzewa jak kolumny w katedrze. Skwitował kumpel.  

Refosco w innej postaci



sobota, 17 listopada 2012

Blog Roku: Kiedy mam ochotę krzyknąć...

Chochoły, Wyspiański
To mogło się stać tylko tu, tylko tu mogły paść słowa w rodzaju: za literacki styl, nowe kierunki itp. Nowe kierunki jak najbardziej, ale na pierś szatana, nie za literacki styl! Czy jury składające się z takich osób jak Bieńczyk, Gogoliński nie widzi tego jawnego przerostu formy nad treścią??? Tej manifestacji i żonglerki hasłami... Totalnym przegięciem pały ze Słownikiem Wyrazów Obcych... Nic w tym złego, każdy orze jak może, że posłużę się kanwą tego "stylu". Fajnie, czemu nie, Kuba Janicki jest w tym dobry, i chwała mu za to, niech świat będzie kolorowy. Ale czy musiały paść takie porównania z ust prowadzącego? Nie wiem kto mógłby dostać tę nagrodę, nie czytuję za bardzo blogów winiarskich w tym kraju, więc nie mam porównania. Może rzeczywiście Kontretykieta jest tą perłą i wyjątkiem wśród innych. Ale nie w tym rzecz, wiem, że słowo, buziotok, kręcą i podniecają tych, co walą w te klawisze i walą. Ja sam ulegam tej pokusie, i potem pluję sobie w twarz. Sęk w tym, że nie samym cukrem żyje ciastko. Forma to jedno, ale treść jest podstawą. Tylko, że treść trudniej zauważyć, kiedy forma stroi swe pióra. A tak jest w przypadku pewnych środowisk na linii Kraków-Warszawa albo na odwrót. Srał to pies. Dla mnie smutne jest to, że ludzie poddają się jakimś modom, i robią z siebie idiotów. A ja co... Nie umiem uderzyć pięścią w stół, wyszczać się im na stoły jak Rimbaud, i wyjść z hukiem, i Pięknem za plecami. Tylko chowam się, wyję z bólu czasem, że nie mogę dosięgnąć gwiazd, które już dawno temu wbiły mi nóż w serce. Kiedy mam ochotę krzyknąć: Kraków to eliotowska dziura bez dna w dolinie chochołowych ludzi! A zamiast tego wychodzę zgniewany, ze wszystkimi swoim demonami i aniołami, szukając miejsca jak dusza w piasku ziaren prawdy. Łapię butelkę przypadkowego Barbaresco, nalewam sobie i siadam w kącie na jakimś opuszczonym stoisku z napisem "Szukamy importera". Czuję się winny i niewinny jednocześnie, że odgrywam tu jakąś parszywą komedię. Kiedy tak naprawdę chcę by wino łączyło a nie dzieliło. Przyznaję się przed wami, jestem skurwysynem, kocham siebie i samotność pająka tkającego nić w świetle księżyca, by dopaść swoją ofiarę. Jestem jak miliony gwiazd, które spalają się własnym światłem. Mam zaburzenia osobowości i kręgosłup larwy, wiję się w łonach wszystkich kobiet jak wieczne, nienarodzone dziecko pełne strachu i żalu. Chcę by mnie ukrzyżowali i wyssali moją krew czystą ciszą i spokojem błękitu. Moje serce zastygło w murach tego miasta jak ptak wypalony na skale z rozpiętymi szeroko skrzydłami. 

U2 at Dandelion Market in 1979
Moja miłość wyszła z mody wraz z pierwszymi płytami U2 i poezją czytaną na kolanie na tyle autobusu albo tramwaju. Teraz się wstydzę, i udaję przed światem nową jakość, styl i grafomanię wypartą przez żądzę wszystkich dusz. Szukając nieustannie swojego rytmu i flow, jak kamień na kamieniu, trzepot skrzydeł i trzask drzwiami wywołany przez czyjąś, bliżej nikomu nie znaną dłoń, któremu na imię wszechświat, początek albo nieskończoność. Dlatego przepraszam was, że nie powiedziałem tego co myślę, i także, że mówię to teraz. Mam was w dupie, ale jednocześnie kocham, bo jak powiedział kiedyś Artaud: Gdy stawiam się na waszym miejscu, widzę, że to, co mówię, wcale nie jest interesujące. To wciąż tylko teatr. Co zrobić, by być naprawdę szczerym?


Na szczęście po zimie zawsze nadchodzi wiosna... i nowe wino :)



Samopoczucie, wiosna

Niedzielne popołudnie pruje moje serce
Chciałem być uczciwym
I się nie zgadzać
Jedna uczciwa, dobra kobieta z dzieckiem w mieście
Jeden mężczyzna
Szereg ludzi

To takie trudne,
to takie łatwe

Ładne

Żywot pospolity i
żaden inny

Ziemia już ciepła, bo od tylnej kieszeni to czuję.

Ile musimy sprzedać swetrów, butów, nic?

By być nagimi


własne, ale niebo dla każdego








niedziela, 11 listopada 2012

Biodynamiczne wino przed zachodem słońca


Powietrze stoi, myśli krążą wokół własnego cienia. Słońce mgliście wznosi się ponad dachami, raz po raz rzucając to kremowe refleksy na bladą twarz. Wsiadam do tramwaju, uruchamiam playlistę w telefonie. Żadnych rozmów, żadnych limitów kontroli, tylko słodki przerost formy nad treścią, jak to czynią inni. A co. Billboardy składają się razem z samochodami w jeden, płynny ciąg. Pozostaje tylko serce. Dziewczyna na przystanku w bordowych martensach, włożonych w dżinsy, i tysiące innych dziewczyn, które je zakładają jesienią by podkreślić swą niezależność. Liście opadają, myśli przepadają, a potem wracają, jak pasażer zapamiętany któregoś dnia zupełnie bez powodu. Żadnych sztuczek, tylko muzyka wyrywająca się słowom, i pragnienie przelane na papier. Mały Rimbaud w architekturze miasta-świata.





Czas i miejsce akcji: Wzgórze Św. Benedykta, to tu kiedyś dostaliśmy z kolegą mandat za picie taniej Reservy z Yecli. Ale znaleźliśmy bardziej ustronne miejsce, i szansa, że panowie strażacy zajdą tu, jest mała, aczkolwiek istnieje. Ale zostawmy prawo moralne w nas i popatrzmy w gwiazdy. Otwórzmy wino, co w zgodzie z księżycem rodziło się. Pierwszą rzeczą która zaintrygowała nas, to fakt iż wino w części powstało z czarnego muskatu zwanego Muscat de Hambourg, na którego można popatrzeć sobie tutaj, i carignan. Niestety producent nie podaje w jakich proporcjach odmiany te zostały użyte, a wino jest wyprodukowane pod emblematem Vin de France czyli dawne Vin de Table (wino stołowe), więc zakres użycia danej odmiany nie jest regulowany.  Nic to, jak mawiają współcześni szamani. Zasadźmy ziarno i słuchajmy głosu serca. Poszukajmy człowieka w tym winie, i psa. Tak, nie przesłyszeliście się, nazwa tego wina to Bogus, bo tak podobno nazywa się pies, który razem z winiarzami tańczy po winnicy, kiedy odbywa się pierwsze cięcie winorośli w lutym. W lutym odszedł kiedyś w zaświaty Warhol, a Patti Smith o tym napisała. Ale szybko wróćmy do butelki. Tak, ten luty to nie tak bez kozery, bo po niedługiej chwili wino nam co nieco przymarzło. 4 listopada w okolicach godz. 15. w tych szerokościach geograficznych robi swoje. No, ale chcieliśmy, chcieliśmy bardzo napić się wina jeszcze w tym roku "na" otwartej przestrzeni, i to czerwonego. I to biodynamicznego.

                                         
                                           Zasady biodynamiki w telegraficznym skrócie:


● Rudolf Steiner – XX w.
● Kompost z dodatkiem poroża (gleba)
● Siła planet czyli wpływ kosmosu
   (9 „naszych sprawiedliwości” i 12 konstelacji słońca i księżyca)
● Kalendarz siewny
   (wpływ Ziemi, zachód i wschód słońca)
● Brak uniwersalnych reguł
   (duch winnicy i serce winiarza)

obraz dawno temu wykopany z internetu



A tak przedstawiają się nuty smakowe:

Nos: z początku mineralno-stajenny, potem ziemisto-kawowy, kolega jeszcze mówił o morskości (wino nie banalne bez wątpienia)
Usta: zdecydowanie bardziej owocowe, ciemne owoce, jeżyna, trochę pestki, ale i nuty lekko czekoladowe. Potem gdy spróbowaliśmy wina, gdy powróciło do odpowiedniej temperatury, uwydatnił się przyjemny nieprzesadzony owoc z miękką i średnio ciężką strukturą. Wino warte zachodu.

Wino przegryzaliśmy standardowo bagietką, i camembertem.

Potem poszliśmy na piwo i herbatę
piwo i piwo
calzone
klasycznie strasznego hamburgera (setkę), mięso wyglądało jak krzyk ludzkości
albo kamienia
i na pizzę we włoskim bistro

A na koniec walneliśmy jeszcze po kielichu w bramie :)


                           


Wino jest dostępne we Francuskim Gąsiorku





niedziela, 21 października 2012

Wino na ur. Rimbaud

zdj.: Sebastian Bańdo
Umówiłem się z kolegą o 15:00 pod Muzeum Narodowym, wcześniej zahaczyłem o La Petite France na Tomasza po butelkę. Piękny, słoneczny jesienny dzień, nic dodać, nic ująć. Poszliśmy tam, gdzie zwykle, na polanę pod Kopcem Kościuszki, gdy dotarliśmy opływały nas boskie poty. Więc zdjęliśmy z siebie co trzeba, usiedliśmy i otworzyliśmy butelczynę. Gris de Toul 2010 z Leliévre Domaine. Piękny, rdzawo, różowo, pomarańczowy kolor. 90% gamay i 10% pinot noir. W nosie wino subtelne, ale i młodzieńcze, jakby wiosna przeplatała się z jesienią, czuć lekko cytrusy, ale przy drugim i trzecim zamieszaniu pojawia się  kandyzowana skórka mandarynki. Usta przyjemnie kwasowe, lecz z wyczuwalnym cukrem resztkowym (5,8 g/L), w ogóle nie czuć alkoholu (11,67 %), wino jest lekkie, przyjemne i pobudzające, chce się pić, i myśli o czymś na ząb. My mieliśmy standardowo bagietkę i masło, choć wcześniej chodziliśmy z oliwą, ale czasem trzeba coś zmienić ;) Ciastko na słono (szpinak z serem) też dawał radę, trochę wino łagodniało przy nim, gubiąc swą przyjemnie drażniącą podniebienie kwasowość, ale jak kto woli. Jeżeli chodzi o owoc, to dawało się wyczuć bardzo delikatne nuty lekko przejrzałej brzoskwini i świeżej truskawki, a nawet rabarbaru. Wino po którym człowiek czuje się lekki i głodny wrażeń niczym młody poeta chłonący każdą chwilę, literę, dźwięk, myśl i słowo. Aperitif absolutny albo digestif ile sił w duszy ;) 

vin-vigne.com

Wino przypisane jest do apelacji Côtes de Toul, położonej w Lotaryngii, regionie znajdującym się na północy Francji, między Alzacją a Szampanią. Wybrałem to wino, gdyż wcześniej piłem znakomite pinot noir  z tej winnicy, ale także dlatego, że było to wino najbliższe miejscowości w której przyszedł na świat Rimbaud, Charleville-Mézières w Ardenach przy granicy z Belgią. No, bliżej jest Szampania, ale... mój portfel mógłby tego nie wytrzymać, a poza tym Lotaryngia jest zupełnie nieznana w naszym kraju, i po 2 próbach, myślę, że warto przybliżyć wina stamtąd naszym rodakom.

zdj.: Sebastian Bańdo
Ponadto wino należy do tak zwanych "win szarych" (vins gris), znaczy to, że wino było macerowane ze skórkami czerwonych winogron. Lecz kontakt jest ten krótkotrwały, krótszy niż przy winach różowych, stąd śmiało możemy powiedzieć, że wino szare to takie, które nie jest winem ani białym ani różowym, a właśnie pośrednim. Jego atutem jest lekkość i zgrabność, jako wino młode, a głównie takie powstaje, dzięki swej świeżości świetnie sprawdza się w cieplejsze dni solo bądź jako uzupełnienie lekkich sałatek, ryb czy owoców morza, a i chłodniejszą porą może zastąpić zbyt mineralne białe, dające czasem zbyt odczuwalne uczucie chłodu w ustach czy też wina zbyt kwasowe (surowe). Najodpowiedniejszą temperaturą do spożycia to przedział 10-12 st. Wina te podobnie jak różowe trzeba pić jak najmłodsze, 2 lata wstecz, chyba, że wino miało kontakt z beczką. 

W ten oto sposób uczciliśmy rocznicę pojawienia się na świecie kultowego, przełomowego i zbuntowanego poety, a także handlarza i kupca, jak dowodzą fakty oraz niezadowolenie Alberta Camus w Człowieku zbuntowanym ;) Bo wino i sztuka nie jedno mają imię, i tym należy się cieszyć. Więc, na koniec zostawiam jeszcze mój skromny kawałek do waszej dyspozycji, w hołdzie nieskrępowanemu młodzieńczemu geniuszowi, który rozpala we mnie temperament i wenę twórczą po dzień dzisiejszy ;)

Duch, który jest teraźniejszością
Arturowi Rimbaud

grafika pobrana z internetu
Kraków zamglony jak pijany anioł
motorniczy rozmawia sam ze sobą
kobieta obok przez telefon
Nie, to kłamstwo, prowadzący prawdopodobnie
też rozmawia przez telefon
Ale miałem nadzieję, że są jeszcze
ludzie którzy rozmawiają ze sobą
Ja to czynię, ponadto
i też ze mną nie jest za dobrze
Gromadzimy skarby, chęci
i coraz trudniej jest nam cieszyć się
zwykłym październikowym porankiem,
kiedy to 158 lat temu w jakiejś
małej miejscowości na północy Francji
przyszedł na świat wizjoner
Pędrak i marzyciel
Gwiazda wyłowiona z dna ludzkiej
świadomości u szczytu góry z której
widać wszystko
albo szaleństwo

20.10.12

czwartek, 20 września 2012

Degustacja w ciemno z Kerouackiem


Pisanie jest jak bycie albo na odwrót bycie jest jak pisanie. Z resztą co za różnica... Dlatego wziąłem tę a nie inną butelkę na seans "W drodze", tyle lat minęło zanim książka, która popchnęła tylu ludzi do szaleństwa bycia, prawdziwego życia jakim jest doświadczenie, została przeniesiona na srebrny ekran. Tylko by wymienić tych znanych nam z własnej, osobnej legendy, Morrison, Waits... Niektórzy nawet podobno znają ją całą na pamięć. Wybrałem z półki nową Valpolicellę Classico 2011 od Ca' La Biondy, wręcz przylepiła mi się do ręki, serce właśnie tego potrzebowało. Ludzi paru na krzyż, ja i przyjaciółka, korek skrzypi jak młody duch na nowo po latach wskrzeszany, bracia bitnicy zaczynają żyć; spotykają się, tańczą, rozmawiają jak podniecone niewiasty, palą, i piją. Najwyższa pora, by powąchać co w kieliszku, czym pachnie nowa Valpolicella, bo w między czasie ją polałem. Pachnie bobem i dzikością, którą na razie trudno w jakikolwiek sposób bliżej określić, tak jak film, który dopiero rozkręca się... Ale z czasem pojawia się więcej owocu, tak jak życie bohaterów nabiera barwy i rozmachu, znika alkohol, jak czas w drodze... i liczenie strat. Pozostaje doświadczenie i droga przed nami... Kolejny kieliszek i kolejny Stan bezkresnej Ameryki, wino zmienia się, tak jak różnice, które pojawiają się między dwoma głównymi bohaterami; Salem Paradisem i Deanem Moriartym. Wydaję się, że Sal przygląda się życiu, jest owocem w winie, a Dean jego dynamiką, kwasowością, dzikością, nietzscheańskim powiedzeniem życiu TAK. Tak, tylko, że ja wiem, co pijemy, a przyjaciółka nie, ale bohaterzy też nie wiedzą, co będzie, czy czasem nie wpadną w ręce szaleńca albo natrętnego, stojącego na straży ówczesnej moralności gliniarza. Kiedyś przeczytałem cytat z Nietzschego, że: żyć to w ogóle oznacza być w niebezpieczeństwie. Trzeci kieliszek, wino nabiera owocowej słodyczy, środka, bohaterzy uprawiają więcej seksu, i palą więcej trawy, a do tego stale pobrzmiewa jazz, który wydaje się, że płynie z każdego kąta.

Powiem wam tak, nie sposób się temu oprzeć, tak jak młodemu winu. Tak jak wino, życie wciąga, z każdym oddechem. Kiedy nie jest wizją, społecznym normatywem, klauzulą korporacji czy innego gówna, które bezwstydnie okrada nas z tego, co najcenniejsze, szaleństwa bycia sobą.

I tyle, idę spać, bo kurwa jestem pijany, i szczęśliwy!

Tę nieokrzesaną Valpolicellę kupiłem w znanym tu już sklepie La Wina

piątek, 13 kwietnia 2012

Świetlicki na urodzinach w La Winie

Minął rok, w tym roku minie wiele rocków. Odkąd na Asnyka obsunęła się La Wina, mała i skromna, za to z wielkim sercem do włoskich win. Dokładnie 1 kwietnia <<the doors are open>>, i nie był to żart, jak widać. La Wina ma ambicje i smak, by stawać się dla Was przyjaznym miejscem wyboru win, ze zróżnicowanej i słonecznej Italii. Ale nie tylko, na półkach także można znaleźć wina z Francji czy Gruzji, a w najbliższym czasie, jak usłyszałem, oferta zostanie rozbudowana. Jednak La Wina to przede wszystkim Włochy. Znajdziecie tu wina z Piemontu (ceniony producent Elvio Cogno ze swym znanym i lubianym Barolo, i unikatową Anas-Cettą), Toskanii (Il Paradiso di Frassina czyli wina inspirowane muzyką, rozkoszne Chianti Classico), Górnej Adygi (Nals Margreid, wspaniale zbudowane pinot grigio i świeże pinot bianco), Marchii (znakomite do polędwiczek wieprzowych Villa Malacari) czy doskonale wpasowujące się w codzienny akompaniament wina z południa (chardonnay i primitivo z Apulii od Mocavero, w świetnej relacji ceny do jakości), i wiele, wiele innych. Oprócz wina można także kupić czekolady w kilku oryginalnych smakach, tak aby mogły one tworzyć kulinarną parę z wybranym winem.

Osobiście przyznam, że bardzo ubolewam, że z powodu głupich, okrutnych i niedorzecznych przepisów panujących w naszym pięknym kraju, nie można próbować wina na miejscu. Bowiem atmosfera i cicha lokalizacja, choć tak bliska centrum, tylko kusi by wystawić choćby 2 stoliki przed sklepem, i letnią porą rozkoszować się cudownie schłodzonym białym winem, zatapiając się w mniej znanym Krakowie niż Rynek, Wawel etc. I Świetlickiego można by wtedy zaprosić, by odpoczął od tłumu z wiadomych lokali, i smok by nie był potrzebny, i jedzenie na wyciągniecie ręki jest. Gdyż rzut nawet nie beretem, a okiem sprawia, że widzimy Coltrane'a... Tak, to nie poezja, a miejsce przy Biskupiej 4, gdzie jazz i znakomita kuchnia, a także coraz więcej wina, współbrzmią w jednym rytmie. Czegóż więcej skonfundowanej hałasem i reklamami duszy w tym mieście potrzeba, jak nie wina, odrobiny czułej samotności, i blasku promieni światła odbijających się w lampce wina. Wyobrażacie sobie Świetlika siedzącego tak z wyciągniętymi nogami pod stołem, rozmarzonego, bez papierosa na świeżym "krakowskim" powietrzu, z kieliszkiem pinot bianco w dłoni? Bo ja tak, właśnie to widzę, widzę jak słoneczny dzień budzi wszystkie sny i nadzieje człowieka, odkąd zaczął modlić się do księżyca, i widzę jak Świetlik niczym słońce rozświetla za swoimi plecami krajobraz, i nadaje mu nowy wymiar, wymiar wiecznej postaci przemijania. Bowiem nic nie jest na zawsze, ale wino sprzyja chwilą. Więc i wy przyjdźcie do La Winy jak was najdzie, i rozmarzcie się przy tych butelkach, tak jak ja przed chwilą. I zabierzcie ze sobą Marcina, niech rzuci na chwilę palenie, i otworzy serce, na La Winę bezszelestnych wrażeń. 


PRZEZ CAŁY MIESIĄC TRWA PROMOCJA - KAŻDE WŁOSKIE WINO W TEJ SAMEJ CENIE, DRUGIE ZA 50%


środa, 4 kwietnia 2012

Czerwone wino przy czarno-białym filmie

Przy czym wino smakuje najlepiej? Przy muzyce, rozmowie... Z pewnością. Ja ostanio piłem świetne nebbiolo przy "Żyć własnym życiem" Godarda, klasyka <<Francuskiej Fali>>. Długie rozmowy, twarze bohaterów, i nowatorski montaż oraz język filmu. Niby urywki, sceny z życia, tu przedstawione w 12 odsłonach, jak sam podtytuł wskazuje. Lekko malinowe, wiśniowe i ładnie wyciągnięte przez dobrą kwasowość nebbiolo od Sandro Faya, idealnie złączyło się z poetyką filmu Godarda i dramatyzmem losów głównej bohaterki, która chce "życ własnym życiem".  Bowiem tak jak wolność na którą decyduje się Nana, tak wino otwiera swe właściwości, i z każdym łykiem smakuje  inaczej. Tak jak życie bohaterki. Choć historia kończy się absurdalnie tragicznie, to każda z odsłon filmu ma swój smak, swoje znaczenie. A właśnie tego potrzebuje dobre wino, nieustannych miniatur, które po cichu eksplodują i gasną pozostawiając niedosyt... Piękny, jak życie w czerni i bieli, gdyż dzięki temu możemy nabrać dystansu, do siebie samego, i wchłonąć świat, który z czasem staje się bezbarwny i bezlitosny, ale właśnie w ulotności jego władza nad nami. Zarówno dobre kino i wino, myślę, że pozwala nam wyzbyć się egocentryzmu, i wsłuchać się lepiej w naturę rzeczy. 


-Życie jest tylko życiem. Mówi Nana.
 -Kiedy palę papierosa, jestem odpowiedzialna, i jestem szczęśliwa. Mówi wcześniej. 


Więc, kiedy i my podnosimy kieliszek, takze jesteśmy odpowiedzialni, bo jesteśmy wolni. Ale tylko wtedy, kiedy pozwalamy winu zajrzeć w nas, nie próbując usilnie nadawać mu formy, etykiet i koncepcji. Znam takich dla których wino staje się wyznacznikiem "bycia w towarzystwie", że wino to, wino tamto, to beczka, a to kooperatywa. Nie mówiąc o ekstremistach win naturalnych, ktorzy tkają z nich złotą nić najwyższego wtajemniczenia, zapominając o tej Ariadny. O tym, że wciąż gubimy się w milionach słów, i myśli, które bez nich nie są w stanie istnieć, jak podpowiada Nanie filozof, na którego natyka się w kawiarni. Pyta: 


Pan czyta?
 -To mój zawód. Odpowiada. 


Wydawałoby się, że wszystko już zostało powiedziane, że świat to gombrowiczowska gęba. A jednak nie, bo jak mówi filozof: Życie codzienne to balansowanie między mówieniem a milczeniem. Dlatego zanurzmy swe usta wieczorem w dobrym winie, i pomilczmy trochę z nim, bo wino to cisza, która zdaje się cały czas do nas mówi. A my wciąż pozostajemy nieodgadnionym i nieskończonym labiryntem treści, formy, słowa... i milczenia. 


poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Jesień na wiosnę czyli Straż Miejska, Nietzsche i młodość

Czy piliście kiedyś przejrzałe wino? Takie, co to w smaku raczej przypomina wino wzmacniane, ale w alkoholu raczej "topienie Marzanny". Jak co roku, razem z kolegą inaugurujemy nadejście wiosny, pierwszą wypitą flaszką w terenie A.D. Tym razem było nietypowo, bo trafiła nam się butelka różowego wina klasy IGT z Veneto, vendemmia (wł. zbiór) 2007. Piszę trafiła, ale podejrzewaliśmy, co nas czeka. Kwasowość, która powodowała, że wino miast być dosyć rześkim różowym winem (nie znam wersji pierwotnej), stawało się z każdym łykiem coraz bardziej półwytrawne. Wino nie ewoluowało w żaden sposób, a raczej zamieniało się w dobrą ice tea, z racji ratowania sytuacji poprzez nieustanne trzymanie go w podręcznym coolerze zwanym "rękawem". Z notatek degustacyjnych można wymienić takie skojarzenia jak: lekko przejrzały orzech włoski, zbyt przefermentowane owoce z działki dziadka czy "wytrawne" owoce w alkoholu z bombonierki babci, ale ni w ząb ni w oko nie mogłem odnaleźć migdałów o których wspominała kontretykieta. W zamian odbyliśmy podróż w czasie przywołując naszą inicjację z "winem jakościowym", która właśnie miała miejsce tegoż roku. Jeden z naszych kolegów stracił "dziewictwo", ja chodziłem po mieście z torbą wytatuowaną w różne quasi-poetyckie figury; Artaud, Lenny Bruce, noc, persona, może taxi... samotność. Wszystko czym dało się "namydlić" w kontekście kulturowym dziką i zakochaną w gwiazdach duszę. I tu przejdę już tylko wyłącznie do wiosny naszego życia, wiecznego odkrywania i uczenia się, czasem na nowo tych samych reguł. Jedno z miejsc, które upodobaliśmy sobie do naszych (zazwyczaj 2 osobowych) degustacji jest urwisko pod TV Kraków w Krzemionkach, roztacza się stamtąd panorama na Las Wolski. Z prawej strony leniwie wije się Wisła, więc można fantazjować o Mozeli, zwłaszcza po paru kieliszkach rieslinga, ja kiedyś jesiennym wieczorem ułożyłem z naprzeciwległych dziesięciopiętrowców mieszkalno-komunalnych wielką lokomotywę (sauvignon blanc Côtes de Duras z Biedronki). Próbowaliśmy tu m.in. Château Musar, Domaine de Chevalier, i wielu innych, mniej lub bardziej znanych producentów. To tu, patrząc miastu prosto w oczy, stawialiśmy pierwsze kroki na drodze wina. Marząc o pięknych kobietach (wciąż), i całej reszcie… Kolejnym aspektem (bardzo praktycznym) picia w terenie jest umiejętność przewidywania zdarzeń (prewencja). Doświadczenie i "inteligentna młodość" wykształciły we mnie czuły punkt na obecność grup powołanych do stania na straży "wychowania w trzeźwości", ustawy, która weszła w "życie" z początkiem lat 80. Wrogiem Winnym nr 1 jest Straż Miejska, która w przeciwieństwie do Zbawiciela zamienia wino w wodę. Skoro mowa już o tej młodości, to dodam, że niedługo po nas, zjawiła się grupa, powiedziałbym licealistów, którzy też postanowili jakoś objąć wiosenną aurę (nawet mieli jakąś tacę z czymś, co z daleka przypominało plastikowe kieliszki). Niestety "niewinni czarodzieje" nie przypuszczali, że wóz typu furgon-suka, jadąc u podnóża wapiennej skały zatrzyma się w pobliżu, i Ogry (Gumisie) pieszo zajdą od tyłu "biedne owieczki", skazane na mandatową rzeź. Niektóre próbowały się ratować, seryjnie wyrzucając "amfory", gdzie popadnie, na nic jednak to się nie zdało, prócz sygnału ostrzegawczego dla nas - pasterzy. Ogry zachowywały się jakby zdobyły Bastylię, Ziemię Ognistą lub dziewiczą wyspę na której mogą zasadzić swoją palmę pierwszeństwa. Moje porównania wynikają stąd, że będąc w stanie lekkiego upojenia, przyjmuję świat nie tyle dionizyjsko, co poetycko i refleksyjnie, napawając się tą miększą częścią natury. A brutalne wkroczenie kogoś kto mówi, że muszę za to zapłacić, i ma rację, wytrąca mi lirę z rąk, zamieniając w rozwścieczonego Dionizosa, którego demony w dzieciństwie, jak głosi legenda, rozszarpały na kawałki (Nietzsche, Narodziny Tragedii z Ducha Muzyki). Tak więc, by jakoś zbuforować swoją awersję i niechęć do władzy <<liczonej na punkty>>, dojrzale zorientowałem się, że celebracja na skale rzuca się w oczy jak mało co, i mentalnie przygotowałem się na rozwój wydarzeń, i atak. Nam jednak on nie groził, bo tak jak przewidywałem, najpierw zorientowali się (too late) licealiści, nam pozostało tylko schować wino i serwis. Chować wino? To tak jakby pokroić niebo albo wrzucić niemowlakowi do kołyski kraba. Kolega wylał swój ostatni kieliszek, ja swojego łyka - ziemia pochłonęła to, co do niej należało.







WINO BYŁO "ŚWIADOMYM" PODARUNKIEM OD PEWNEGO PERKUSISTY, KTÓRY BARDZO LUBI WINO WŁOSKIE :)



poniedziałek, 6 lutego 2012

Na Drodze Ciszy (burgund, kobieta i Freud)

http://weingut.krug.at
Cały dzień porządkowałem w głowie myśli, robiłem to, co należało zrobić jako pierwsze, potem zbierałem energię i pobudzałem nastrój wewnątrz, by napisać dobry tekst i zagrać czystą melodię. Na nic to drogi człowieku, kiedy okazuje się, że notatki, które myślałeś, że masz w mieszkaniu, w torbie, teczce, szufladzie albo reklamówce po Tyskim (bardzo wytrzymałe), gdzie składasz arkusze, książeczki degustacyjne, i inne materiały na temat winnic etc., są delikatnie mówiąc poza twoim zasięgiem. Najpierw zgroza, prawie spazm, i szarpanina z własną głupotą; że najpierw trzeba było przygotować materiały, a potem medytować. Telefon do kolegi:
-Cześć stary, sorry za porę, ale czy czasem nie natrafiłeś w sklepie na książeczkę taką a taką?
-Nie. Odpowiada.
-Dzięki. Wpadnę we wtorek poszukać. Na razie. Zamykam rozmowę.
Dzwonię do innego znajomego u którego dokańczałem "degustację". Nie odbiera.
Zastanawiam się, tzn. już wcześniej się zastanawiałem, czy aby na pewno nie jestem w stanie przypomnieć sobie czegoś więcej na temat tych win... Czy tylko jestem zdany na ogólny zarys, i wrażenia jakie po nich mi pozostały. Przeglądam kilka zdj., nic, jakieś cienie, wszystkie myśli kurczowo trzymały się notatek. Dziura w głowie... Więc, co mogę zrobić, o czym napisać... Na szczęście z głośników wydobywa się In A Silent Way Davisa, 1. utwór, a są tylko 2 na całej płycie, i jakoś się ogarniam, zaczynam pisać to, co tu czytacie. Cudownie przyjemne, intymne, zmysłowe i hipnotyzujące dźwięki cichych talerzy Tony'ego Williamsa, klawisze, któregoś z mistrzów wchodzących w skład nagrania, uspokajają i pobudzają wyobraźnię. Idę do kuchni zaparzyć sobie Melisę z pomarańczą, bo myśli wylatują jak z procy, sięgam po opakowanie, i mój wzrok wbija się w butelkę po Riosze, pusta jak balon, ale na niej napis: Marzec 2009 kino Paradox / ...idąc w stronę wanilii / Gabi / Seba / Ja. Chwytam więc za nią, i przypominam sobie historię; pamiętam też, że mieliśmy wtedy butelkę 10 letniego Porto. Filmu sobie nie przypomnę, bo zniknąłby urok całego wydarzenia, dlatego, że postanowiłem wtedy oddać się łaskom wina. Mogę powiedzieć, że na pewno było to kino niszowe, o problemach, bodajże kobiety, nakręcone w Skandynawii... Może w Hiszpanii. W każdym razie podzieliliśmy się na obóz pijących Rioję, i pijących Porto, po uprzednich próbach. Sebastian z Gabi zanurzali się w Porto, ja zaś sączyłem ukochaną Rioję (Finca Valpiedra Reserva 2001). Dlaczego tyle o tym wszystkim, a dlatego, że sobie pomyślałem, skoro Bieńczyk ma te swe Kroniki wina, to ja też coś wyczaruję z życia. Skoro tak, to picie Riojy nie było jedynym przypadkiem spożywania wina podczas projekcji. Piliśmy kiedyś Tokaja, w tym samym lubianym przez nas kinie. Natomiast dobrze pamiętam moją pierwszą nieśmiałą próbę. Była to późna jesień 2007, miałem wtedy w szufladzie z ciuchami odłożoną butelkę młodziutkiego, podstawowego burgunda - Bourgogne Pinot Noir 2006. Wybrałem się z koleżanką na pokaz filmu, do tego samego kina, na projekcję średniego metrażu na podst. psychoanalizy Freuda, wyświetlanego w ramach Festiwalu Filmu Filozoficznego, który jak mi się wydaje, odbywa się cyklicznie raz w roku. Byłem podekscytowany, bo butelka zacnie wyglądała, koleżanka też, więc chciałem mieć; jak to mówią na polu (Kraków;), gest. I zabłysnąć w poświacie ekranu (siedzieliśmy w którymś z początkowych rzędów, nawet może w pierwszym). Ale, okazało się, że inicjatorzy i prowadzący spotkanie, wpadli na iście cudowny pomysł, by wyświetlić blisko 40 minutowy obraz bez dźwięku. Tłumacząc to, że to pozwoli nam na inny (twórczy) odbiór. Po chwili nastała kompletna, błoga cisza, tak, że każdy ruch na wysłużonych fotelach był rejestrowany niczym owa psychoanaliza. Wyciągnąłem butelkę, ściągnąłem kapturek, koleżanka nic nie podejrzewa, wyciągam korkociąg, i... Nie mogę, przecież w tej martwej głuszy, każdy wkręt (korek naturalny) będzie słyszalny co najmniej do połowy sali (małe, kino studyjne), nie mówiąc o wyciąganiu. Jeszcze przez chwilę biję się z myślami, a jednocześnie spoglądam na te inetrpretację Freuda. Być albo nie być, sobie myślę, albo burgund albo Freud. Pękam, nie próbuję nawet się wbić... Chowam burgunda, i oglądam czarno-biały, niemy film.

Wypiłem go jakiś niedługi czas potem, z bliżej nieznajomą mi dziewczyną, z którą umówiłem się przez internet. Z pod stołu, nalewając jej do kufla po Żywcu. Nie wspominając o tym, że na wstępie brakło mi 50 gr. przy zamówieniu.

Tak się kończy historia jednej z wielu butelek, które miałem okazję otworzyć.











P.S. <<Kroniki wina>> były zajmującą lekturą, która pozwoliła mi zapomieć o napiętych mięśniach, kiedy pozowałem na warsztatach ze studium ciała.




piątek, 6 stycznia 2012

Ta druga rzecz (Forever Young)

Wszystko jest ulotną i bezkresną abstrakcją.
Całość jest rzeczywistością.
Samuel Taylor Coleridge



Druga rzecz... Przy przedostatnim wpisie, składałem w ręce nadziei, że o niej napiszę. Tylko, co mogłoby być tą drugą rzeczą? To wie tylko autor. A czytelnik jest bezradny... I wszyscy to kochamy, czekamy na historię, bo życie to opowieść i nic poza tym. No, Ameryki nie odkryłem, wiadome, ale zawsze pozostaje "ale...". No, więc i tak, tą drugą rzeczą jest ogólnie picie wina. Ci którzy mnie znają, wiedzą, że lubię się napić w tzw. terenie. Ale to nie wszystko, ja w ogóle często myślę o piciu, ale nie jak pazerna świnia, która chce tylko zaspokoić pragnienie. Mam na myśli tu kształt życia, że przez myślenie o winie, łączę pozostałe elementy swojej osoby, i rzeczywistości. Dzięki tej obecności słowa są bardziej przejrzyste, a cisza słodsza i nieskazitelna. Zastanawiam się nad butelką Pouilly-Fumé i myślę o przyszłości, bo dzięki jednocześnie delikatności, świeżości i pełni sauvignon blanc odnajduję siłę, smak i miejsce dla teraźniejszości. Z kolei z ładnie wtopioną beczką nebbiolo, może zainspirować mnie do działania, i uwznioślić w duchu, raz tego dokonało podstawowe Barbaresco od Angelo Gaji, a raz Carteria, wino Sandro Fay'a z Lombardii, z znaczenie bardziej przyziemną ceną na półce. Jaka by nie była cena, to właśnie takie butelki budują moją wizję wina. A pomiędzy nimi wszystkie inne, i te małe i te duże, te za 30 zł i te za 300 zł, cena jest tu diabłem, nie myślmy o niej. Chyba zamknę okno, bo zaczynam się czuć nieswojo, mamy ciepły, ale jednak styczeń. Zamknąłem, choć to nie uczyni ze mnie Prousta, choć mam przed sobą ciasteczka i kubek z herbatą... No herbaty już prawie nie ma... Wróćmy do picia i myślenia. Przykładów można by mnożyć bądź ile, ale to nie powieść z XIX w., przydałaby się jakaś konkluzja i większy wgląd w istotę rzeczy. Dobra, zaparzyłem drugą herbatę, w grubym kuflu, by starczyło jeszcze na kilka zdań. Inną stronę jaką ujawnia dla mnie wino jest ferment duszy z ciałem. Pewnego razu wczesną wiosną albo późną jesienią, w każdym razie było już ciemno, ale raczej była to wiosna, wybrałem się ze znajomymi i kartonem (szóstka) prostego wina na spacer do Lasku Wolskiego. Było nas czworo, może pięcioro, "w każdym inna krew", w tym jedna kobieta - ładna. Nic z tych rzeczy, ciągle piszę o tej drugiej... Jednak towarzystwo kobiety, wino i blask księżyca, budzą we mnie pierwotnego ducha piosenki i tańca. Więc, gdy wyszliśmy na polanę z panoramą na przedmieścia, skakałem i darłem ryja (refreny z piosenek U2), byłem szczęśliwy. A, kiedy się zmęczyłem, padałem pod drzewem, i gapiłem się w księżyc, jak głupi albo jak w twarz kobiety. Nie pamiętam bym wtedy rozmawiał z kimkolwiek, chyba przez chwilę każdy robił swoje, zaglądał w siebie, albo świat w niego, byliśmy pijani i piękni. Dlatego też w głębi ducha skrywam nadzieję, że dzięki winu i myśleniu o nim właśnie w ten sposób, wszyscy zostaniemy Forever Young. 


                                              Czego wszystkim pijakom życzę w ten 2012 rok.