Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.
Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.
Świat jest smutny. Sąsiad
trzaska i szarpie drzwiami. Jak idzie do mamy – raz. Jak na trening – dwa. Rano
do pracy – wiele razy, niczym linia melodyczna, której przeszkadza brak początku
i brak końca. Ja też się zacinam, szarpię za bezmiar myśli, które nie dają w
żaden sposób spokoju. Wracając z lub idąc
do. Potem się uspokajam, najgorsze są
wyjścia i wejścia, czasem człowiek waży tonę. Czasem proponują mi striptiz, a
czasem nagą prawdę. Można tak bez końca. Jedynym początkiem i końcem jest wino,
które się otwiera i zamyka w człowieku, jak nieustanna opowieść o nim samym. Wschody
i Zachody, wybrzeża i bezkresy. Wszystko to trudno uchwycić i uderzyć pięścią w
stół, że tak właśnie jest. Dlatego coraz częściej lubię sięgnąć po wina jak
najprostsze, ale z dużą dawką konkretnego owocu, tak by wyciskało serce i
radowało duszę. Tak, by sąsiad wreszcie mógł zasnąć i uwierzyć, że jutro też
jest dzień. I, że nie trzeba upewniać się - czy świat jest, czy też go nie ma.
Może powinien zacząć pić kanadyjskiego Ice Wine’a, bo tam podobno nie zamykają
drzwi. Ale uśredniając, czasem proste jest lepsze od krętego.
Nie chce mi się już pisać…
Wasze Zdrowie!
Château Topoľčianky 2013 - pić lekko schłodzone (15-16 °C)
Czytając dziś po późno
porannej kawie (jak zwykle), relację Tomasza Prange-Barczyńskiego o Oltrepò Pavese, kolejny raz wróciła do mnie myśl, że dalej stąpam po niewidzialnej linie,
i nie odnalazłem miejsca, gdzie mógłbym ujrzeć światło życia. W tę podpowiedź wtrąciło mnie również jedno ze
zdjęć zamieszczonych powyżej. Dosyć łagodny pejzaż z lekkimi wzniesieniami w
tle i drzewem na pierwszym planie. Tak, w tej relacji zawsze jest coś biblijnego, gdy drzewo stanowi
pierwszy plan. Ale ja nie o tym. Od razu wyświetliła mi się dolina usłana
krzewami, niemalże ze snu, mlekiem płynąca – niewinnie pączkująca jasną
zielenią drugiej połowy kwietnia. Miałem okazję odwiedzić Oltrepò tą porą w
2013 roku z jednym importerem – miłym facetem, który kochał Italię, posyłając
jej całusy jak tylko przekroczyliśmy granicę na południu Austrii. Krzewy były
tak blisko, że wystarczyło wyciągnąć się trochę przez okno, by musnąć liści. Cisza,
zieleń i słońce tworzyły magiczny krąg w którym każda myśl wydawała się łagodna
i bezcenna. Jechaliśmy tam by spróbować tanich win, naprawdę tanich, takie na
polskie wesela, nie figurujące potem nawet w oficjalnej ofercie – klient Nasz
Pan. Proszę sobie wyobrazić Monferrato za ok. euro 1,2 – tak, dobrze czytacie, nawet nie
miejscowe, jakiś dystrybutor-operator, nadal się w tym gubię. Nic nie próbowaliśmy,
wzięliśmy tylko sample. Podobno porażka… Przynajmniej z tym Monferrato. Jednak
importer miał już w ofercie wina z Oltrepò – całkiem niezłą i przejrzystą w
swej szczerości bonardę. Miłe, soczyste, przyjemnie mokre, owocowe wino z
łagodną i miękką taniną za 26-28 pln w cenie półkowej, sprawdzało się jako wino
do rozpoczęcia lub tez zakończenia posiadówy ;) Poza tą butelką i jeszcze 2,3
raczej nie miałem okazji za bardzo próbować win z tej apelacji. Jednak samo
miejsce wpisało się dosyć mocno w mój zestaw obrazów z podróży. Właśnie przez
swoją niewyniosłość, sielskość i dużą dozę spokoju, wręcz takiego meta, że u
góry wszystko idzie jak trza. Mówiąc wręcz językiem aniołów spod szklaneczki czy
kieliszka samego Jerofiejewa. Ale i nie w tym rzecz, jak wiemy wino jest
uświęconym napojem, który inspirował wielu, i nadal raduje i wypełnia
człowiecze nadzieje, ekstazy po niebiańskie, a przynajmniej biesiadne progi.
Dlatego szybko odkrywa karty niegodziwca. Szybko też uczy pokory i szczerości
wobec siebie samego, inaczej można nim się udusić. Tak jak ponoć Lennon mówił o
muzyce – że jeśli nie będzie autentyczna to się udusi. Tak więc nie będę kolejny
raz przypominał o Cyklonie B z dyskontów, mumiach i innych bezkręgowcach, ale
skieruję dno butelki na siebie… Czego ty chłopcze chcesz? Idylli, skromności i
spełnienia w duchu ludzkim, atmosfery podniecenia i niezwykłości istnienia w
amoku pomieszania form, diabelskiego poplątania, anielskiej lekkości i pustki
wobec wieczności. Oklasków, potępienia. Nie wiesz… Boś wciąż młody, wciąż głupi
i naiwny. Ale taki pozostań, tak się kocha, tak się widzi sens w tej podróży do
kresu nocy. Tak się gryzie chleb i tak pije wino, mając poczucie, że to jeszcze
nie koniec. Że rzeczy mają się inaczej. Oj, zupełnie inaczej…
I znów zgubiłem się dziś. Gubię się tak od wielu lat, to chwytając się pojedynczych promieni, to ginąc w mroku i gąszczu własnych myśli. Dziś zobaczyłem pewną dziewczynę na przejściu dla pieszych. Pomyślałem, że skoro mamy taką piękną wiosnę w sercu zimy, to przetnę jej drogę, jak to czyniłem, gdy byłem nieco młodszy, choć nadal uciekam przed dojrzałością (czyt. nudą). Ale już w pewnym sensie jestem. No dobra, nie tak od razu się zerwałem, ale poszedłem za nią. Jedno przejście, drugie, czerwone-zielone. Most. Grunwaldzki, w tle płonie Wawel. Jej włosy również, pięknie jesienne, rude, jak słońce o zmierzchu. Wychodzę krok na przód i mówię - że zdecydowałem, że ją poznam. I kłopoczę się na jej oczach, bo widzę, że z dekadę mniej ode mnie ma. Cóż. Ale głupio mi, i mylę się w zeznaniach. Dobrze, wyjawiam całą prawdę, bo od czegoś muszę zacząć, by miało to jakikolwiek sens. Więc oznajmiam, że pierwsze co zwróciło moją uwagę to czarne martensy, bo sam czasem noszę, ale dziury już w nich są. Dziewczyna mówi, że to nie głupie, a miłe. Super! Myślę sobie - grafomanie. Dochodzimy do jednej z alejek pod Wawelem. Ona mówi, że idzie tędy, więc ja, że muszę iść prosto, bo nie mam czasu. Daje jej namiar na moją aktywność - nazwijmy to zawodową, czyli wino. Gdyby kiedyś zechciała zagłębić się w świat wina.
- Nie wiem, może chcesz mojego mejla. Mówię.
Co za idiota, przecież to ty powinieneś o niego poprosić.
- Znajdę Cię. Odpowiedziała. Ula
Amen
Ładnie dzień się zaczął... Po wizycie u dentystki i czytaniu Jerofiejewa w poczekalni...
Samotność to nie tylko stan umysłu. To także ciężar ciała, które z czasem staje się coraz mniej wygodne. To także widzenie wszystkiego w oddzielnych formach, rozrzucone w nijakości, bez żadnej przyczyny. To wreszcie utracenie sensu swoich działań, bo wszystko kończy się tym samym efektem. Pułapką tego jest brak cierpliwości i nagłe wzloty, że może być inaczej. Jednak w pojedynkę tylko można odbić się od samego siebie. Z jednej strony samotność wycisza duszę, daje jej spokój i wiarę, że można się umocnić w walce z sobą samym. Jednakże żyjąc życiem potocznym owiniętym w schemat zdarzeń jaki zwykle mu towarzyszy, łatwo można zapomnieć, a wręcz utracić ten spokój. I z czasem działa on na niekorzyść. Tracąc to podłoże, znów spadamy w przepaść. Dlatego nie wierzę w życie mistyczne czy ascetyczne, bo do tego dochodzi się przez długi czas i wiele etapów, tak mi się przynajmniej wydaje. Mnie jednak bardziej pociąga integracja, ale ona często bywa pozorna. Wynika to z tego, że łatwo dziś dać się rozproszyć, jest tyle możliwości i wypełniaczy czasu, że aż trudno znaleźć między tym wszystkim jakąś szczelinę, by zadać konkretne pytanie. Dziś bardziej się używa niż pyta. A mnie interesuje ta szczelina, bo myślę, że tam jest najwięcej nas, stamtąd wypływa światło, ale i mrok. Jednak dzięki temu jesteśmy żywymi istotami, a nie foremkami do wypełnienia jakąś masą czy nadzieniem w promocji.
Człowiek zakreśla wokół siebie magiczny krąg i zamyka się w nim, przed wszystkim, co nie pasuje do jego tajemniczych zabaw. I za każdym razem, gdy życie przebije ten krąg, zabawy stają się małe, szare i śmieszne. Wtedy natychmiast kreśli się nowy krąg i buduje nowe zabezpieczenia.
Ojciec do córki chorej na schizofrenię, "Jak w zwierciadle" (1961)