Zdenerwowałem się dziś, ale na plus.
W podnieceniu przemierzałem ulice Kazimierza, słuchając Patti
Smith „Constantine's Dream” z najnowszej płyty. Myślałem o
sile, eksplozji rozświetlającej serce i umysł niczym meteoryt, o
głodzie większym niż kontynent. O wessaniu całej przestrzeni w
jedno gardło, o zbiorowym tańcu jednej niewyobrażalnej wyobraźni
itd., itd. Plan więc był prosty – usiąść gdzieś, zamówić
butelkę i wejść w trans. Kierunek: Konfederacka 4. Wino: za 50 zł.
Typ: dobry kwasior pobudzający wyobraźnię.
Padło na Refosco. Próbuję, jest w
porządku, jakiś nerw jest, zobaczymy. Lejemy. Mówię do
barmana-kelnera. Jestem z kolegą, więc mówię: Daj mi chwilę, i
zacznę działać. Ale nic z tego, wino mięknie, z każdą chwilą
coraz bardziej, my zresztą też. A tak ostrzyłem pazury. Nie ma co,
babcia Patti mnie rozgrzała, jak dobry piec kaflowy. Zamiast
dzikości w sercu, czuję ciepło i niewielki spokój. Wino zaczyna
układać się na wzór uśpionego morza, niby jest, a niby go nie
ma. Wszystko na swoim miejscu, ciało, struktura współbrzmią, ale
aż za dobrze, zlewają się jak morze z horyzontem. Nie tak miało
być, miał być sztorm, burza i cichy schron dwóch niewiernych
Tomaszów. Wszystko przeciwdziała nam, wino, choć dobre, to nie na
miejscu, jak żart. Miejsce, bo zbyt tłoczno. I nawet język, bo
zmienił tory wraz z prądem myśli, a z boku jeszcze jakiś Polak
zajeżdża angielskim w stylu Miłosza. A my cytujemy Jerofiejewa.
Ale nie ma tego złego, co na dobre by
nie wyszło. Wino, i my wyszliśmy na prostą. Przynajmniej w jakimś
znaczeniu. Kraków znów za mgłą. Widać drzewa jak kolumny w
katedrze. Skwitował kumpel.
![]() |
Refosco w innej postaci |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz