Czytając dziś po późno
porannej kawie (jak zwykle), relację Tomasza Prange-Barczyńskiego o Oltrepò Pavese, kolejny raz wróciła do mnie myśl, że dalej stąpam po niewidzialnej linie,
i nie odnalazłem miejsca, gdzie mógłbym ujrzeć światło życia. W tę podpowiedź wtrąciło mnie również jedno ze
zdjęć zamieszczonych powyżej. Dosyć łagodny pejzaż z lekkimi wzniesieniami w
tle i drzewem na pierwszym planie. Tak, w tej relacji zawsze jest coś biblijnego, gdy drzewo stanowi
pierwszy plan. Ale ja nie o tym. Od razu wyświetliła mi się dolina usłana
krzewami, niemalże ze snu, mlekiem płynąca – niewinnie pączkująca jasną
zielenią drugiej połowy kwietnia. Miałem okazję odwiedzić Oltrepò tą porą w
2013 roku z jednym importerem – miłym facetem, który kochał Italię, posyłając
jej całusy jak tylko przekroczyliśmy granicę na południu Austrii. Krzewy były
tak blisko, że wystarczyło wyciągnąć się trochę przez okno, by musnąć liści. Cisza,
zieleń i słońce tworzyły magiczny krąg w którym każda myśl wydawała się łagodna
i bezcenna. Jechaliśmy tam by spróbować tanich win, naprawdę tanich, takie na
polskie wesela, nie figurujące potem nawet w oficjalnej ofercie – klient Nasz
Pan. Proszę sobie wyobrazić Monferrato za ok. euro 1,2 – tak, dobrze czytacie, nawet nie
miejscowe, jakiś dystrybutor-operator, nadal się w tym gubię. Nic nie próbowaliśmy,
wzięliśmy tylko sample. Podobno porażka… Przynajmniej z tym Monferrato. Jednak
importer miał już w ofercie wina z Oltrepò – całkiem niezłą i przejrzystą w
swej szczerości bonardę. Miłe, soczyste, przyjemnie mokre, owocowe wino z
łagodną i miękką taniną za 26-28 pln w cenie półkowej, sprawdzało się jako wino
do rozpoczęcia lub tez zakończenia posiadówy ;) Poza tą butelką i jeszcze 2,3
raczej nie miałem okazji za bardzo próbować win z tej apelacji. Jednak samo
miejsce wpisało się dosyć mocno w mój zestaw obrazów z podróży. Właśnie przez
swoją niewyniosłość, sielskość i dużą dozę spokoju, wręcz takiego meta, że u
góry wszystko idzie jak trza. Mówiąc wręcz językiem aniołów spod szklaneczki czy
kieliszka samego Jerofiejewa. Ale i nie w tym rzecz, jak wiemy wino jest
uświęconym napojem, który inspirował wielu, i nadal raduje i wypełnia
człowiecze nadzieje, ekstazy po niebiańskie, a przynajmniej biesiadne progi.
Dlatego szybko odkrywa karty niegodziwca. Szybko też uczy pokory i szczerości
wobec siebie samego, inaczej można nim się udusić. Tak jak ponoć Lennon mówił o
muzyce – że jeśli nie będzie autentyczna to się udusi. Tak więc nie będę kolejny
raz przypominał o Cyklonie B z dyskontów, mumiach i innych bezkręgowcach, ale
skieruję dno butelki na siebie… Czego ty chłopcze chcesz? Idylli, skromności i
spełnienia w duchu ludzkim, atmosfery podniecenia i niezwykłości istnienia w
amoku pomieszania form, diabelskiego poplątania, anielskiej lekkości i pustki
wobec wieczności. Oklasków, potępienia. Nie wiesz… Boś wciąż młody, wciąż głupi
i naiwny. Ale taki pozostań, tak się kocha, tak się widzi sens w tej podróży do
kresu nocy. Tak się gryzie chleb i tak pije wino, mając poczucie, że to jeszcze
nie koniec. Że rzeczy mają się inaczej. Oj, zupełnie inaczej…
Wyluzowany piesek przy drodze |