Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.

Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.

niedziela, 21 września 2014

L'Original of the world (żywe wino)


macabeu żywo widziane
Ciągle potrzebujemy wskaźników i mierników. Pokusy. Tego, by wino graniczyło z jakąś muzyką nie z tej planety, nutą która daje wszechmiar dla naszego spożycia, które wydaje się tak skończone. Wszystko, co trwa nie wiele dłużej niż pocałunek lub skraplająca się woda na szybie. Powtarzamy gesty, by czasem ich nie zapomnieć, choć tak naprawdę to one zapamiętują nas, czyniąc nas marionetkami w siłach, które nie potrzebują ani nazwiska ani imienia, są jak sztorm, który zamienia się w końcu w kontynent rodząc niebo i księżyc. Bo tylko oczy są w stanie zrodzić pożądanie, podczas, gdy umysł brodzi swe cienkie jak zapałki płomienie w odmętach jakiejś nienazwanej ciemności. Wszyscy mniej lub bardziej próbujemy wyrwać się z okowów tak zwanej demokracji dusz, by uzyskać pewną jedność, która będzie dźwięcznie układać karty do nowej gry. Ten spektakl nie ma końca, a co więcej aktorzy nie znają swych ról, a tak bardzo krzyczą, że znają je na pamięć. Tak samo jest z winami naturalnymi... Wmawiamy sobie pewien porządek, pewną definicję, by potem oczarować siebie samych. Tymczasem chaos nie lubi jak mu robimy nieporządek, że zacytuję klasyka. Dajmy mu się wydarzyć, nic tak nie bawiło znudzonych i w jakiś sposób oddanych naturze wieśniaków, mieszkańców małych miasteczek, jak trupa artystów cyrkowych. A teraz w wielkomiejskiej eucharysti wmawiamy sobie, że nic nie robimy, nie dodajemy naturze ram. Już Blake pisał, że natura nie ma krawędzi, ma je wyobraźnia. Nastały dziwne czasy, czasy wzajemnego podkradania sobie zbawienia, podczas, gdy tkwimy jakby w osobnych kapsułach, gdzie ukradkiem wyznaczamy nowe granice, nowe standardy zachowania, czyniąc z siebie, słodkich, naiwnych, i zazwyczaj śmiesznych niewolników. I mówimy, że to naturalne. Co jest naturalne? Co? Te kilka zwoi więcej w mózgu, które czyni nas najbardziej nieodgadnionymi istotami w świecie przyrody. Zdolnymi do niewyobrażalnego okrucieństwa, ambicji, które potrafią zabić choćby najmniejszą szansę na ocalenie nas od ostatecznego szaleństwa, i mroku, który kryje się w naszej przebiegłej inteligencji, chciwości i zdolności do zniszczenia wszystkiego, co mogłoby nas uczynić choć o odrobinę lepszymi. Piję już dobrych parę lat, i nie muszę wiedzieć, udowadniać, że dana winnica spełnia wymogi nadanego jej certyfikatu. Biorę wino do ust i wiem czy czyni ono mnie lepszym czy nie. Jak muzyka, która może podnieś na duchu, jak dobra książka, która może zostawić cień szansy, że wszyscy razem nie zwariowaliśmy doszczętnie. I możemy się cieszyć odrobiną autentyzmu, w tym z deka przygaszonym świecie wielkich namiastek szczęścia. Naturalnie. Ale ze smakiem. 


Poniżej wino, które nie wiem jak do końca zostało zrobione, ale użyźnia mnie, nadaje mi wewnętrzny spokój, wzbogaca i przywraca nadzieję na lepsze jutro. A reszta jest milczeniem. Wiecznym. Zresztą. 




Druga płyta The Doors i wspaniale pożywne późną porą
macabeu ze starych krzewów
 od Clot de l'Origine





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz