Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.

Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Jesień na wiosnę czyli Straż Miejska, Nietzsche i młodość

Czy piliście kiedyś przejrzałe wino? Takie, co to w smaku raczej przypomina wino wzmacniane, ale w alkoholu raczej "topienie Marzanny". Jak co roku, razem z kolegą inaugurujemy nadejście wiosny, pierwszą wypitą flaszką w terenie A.D. Tym razem było nietypowo, bo trafiła nam się butelka różowego wina klasy IGT z Veneto, vendemmia (wł. zbiór) 2007. Piszę trafiła, ale podejrzewaliśmy, co nas czeka. Kwasowość, która powodowała, że wino miast być dosyć rześkim różowym winem (nie znam wersji pierwotnej), stawało się z każdym łykiem coraz bardziej półwytrawne. Wino nie ewoluowało w żaden sposób, a raczej zamieniało się w dobrą ice tea, z racji ratowania sytuacji poprzez nieustanne trzymanie go w podręcznym coolerze zwanym "rękawem". Z notatek degustacyjnych można wymienić takie skojarzenia jak: lekko przejrzały orzech włoski, zbyt przefermentowane owoce z działki dziadka czy "wytrawne" owoce w alkoholu z bombonierki babci, ale ni w ząb ni w oko nie mogłem odnaleźć migdałów o których wspominała kontretykieta. W zamian odbyliśmy podróż w czasie przywołując naszą inicjację z "winem jakościowym", która właśnie miała miejsce tegoż roku. Jeden z naszych kolegów stracił "dziewictwo", ja chodziłem po mieście z torbą wytatuowaną w różne quasi-poetyckie figury; Artaud, Lenny Bruce, noc, persona, może taxi... samotność. Wszystko czym dało się "namydlić" w kontekście kulturowym dziką i zakochaną w gwiazdach duszę. I tu przejdę już tylko wyłącznie do wiosny naszego życia, wiecznego odkrywania i uczenia się, czasem na nowo tych samych reguł. Jedno z miejsc, które upodobaliśmy sobie do naszych (zazwyczaj 2 osobowych) degustacji jest urwisko pod TV Kraków w Krzemionkach, roztacza się stamtąd panorama na Las Wolski. Z prawej strony leniwie wije się Wisła, więc można fantazjować o Mozeli, zwłaszcza po paru kieliszkach rieslinga, ja kiedyś jesiennym wieczorem ułożyłem z naprzeciwległych dziesięciopiętrowców mieszkalno-komunalnych wielką lokomotywę (sauvignon blanc Côtes de Duras z Biedronki). Próbowaliśmy tu m.in. Château Musar, Domaine de Chevalier, i wielu innych, mniej lub bardziej znanych producentów. To tu, patrząc miastu prosto w oczy, stawialiśmy pierwsze kroki na drodze wina. Marząc o pięknych kobietach (wciąż), i całej reszcie… Kolejnym aspektem (bardzo praktycznym) picia w terenie jest umiejętność przewidywania zdarzeń (prewencja). Doświadczenie i "inteligentna młodość" wykształciły we mnie czuły punkt na obecność grup powołanych do stania na straży "wychowania w trzeźwości", ustawy, która weszła w "życie" z początkiem lat 80. Wrogiem Winnym nr 1 jest Straż Miejska, która w przeciwieństwie do Zbawiciela zamienia wino w wodę. Skoro mowa już o tej młodości, to dodam, że niedługo po nas, zjawiła się grupa, powiedziałbym licealistów, którzy też postanowili jakoś objąć wiosenną aurę (nawet mieli jakąś tacę z czymś, co z daleka przypominało plastikowe kieliszki). Niestety "niewinni czarodzieje" nie przypuszczali, że wóz typu furgon-suka, jadąc u podnóża wapiennej skały zatrzyma się w pobliżu, i Ogry (Gumisie) pieszo zajdą od tyłu "biedne owieczki", skazane na mandatową rzeź. Niektóre próbowały się ratować, seryjnie wyrzucając "amfory", gdzie popadnie, na nic jednak to się nie zdało, prócz sygnału ostrzegawczego dla nas - pasterzy. Ogry zachowywały się jakby zdobyły Bastylię, Ziemię Ognistą lub dziewiczą wyspę na której mogą zasadzić swoją palmę pierwszeństwa. Moje porównania wynikają stąd, że będąc w stanie lekkiego upojenia, przyjmuję świat nie tyle dionizyjsko, co poetycko i refleksyjnie, napawając się tą miększą częścią natury. A brutalne wkroczenie kogoś kto mówi, że muszę za to zapłacić, i ma rację, wytrąca mi lirę z rąk, zamieniając w rozwścieczonego Dionizosa, którego demony w dzieciństwie, jak głosi legenda, rozszarpały na kawałki (Nietzsche, Narodziny Tragedii z Ducha Muzyki). Tak więc, by jakoś zbuforować swoją awersję i niechęć do władzy <<liczonej na punkty>>, dojrzale zorientowałem się, że celebracja na skale rzuca się w oczy jak mało co, i mentalnie przygotowałem się na rozwój wydarzeń, i atak. Nam jednak on nie groził, bo tak jak przewidywałem, najpierw zorientowali się (too late) licealiści, nam pozostało tylko schować wino i serwis. Chować wino? To tak jakby pokroić niebo albo wrzucić niemowlakowi do kołyski kraba. Kolega wylał swój ostatni kieliszek, ja swojego łyka - ziemia pochłonęła to, co do niej należało.







WINO BYŁO "ŚWIADOMYM" PODARUNKIEM OD PEWNEGO PERKUSISTY, KTÓRY BARDZO LUBI WINO WŁOSKIE :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz