Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.

Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Na Drodze Ciszy (burgund, kobieta i Freud)

http://weingut.krug.at
Cały dzień porządkowałem w głowie myśli, robiłem to, co należało zrobić jako pierwsze, potem zbierałem energię i pobudzałem nastrój wewnątrz, by napisać dobry tekst i zagrać czystą melodię. Na nic to drogi człowieku, kiedy okazuje się, że notatki, które myślałeś, że masz w mieszkaniu, w torbie, teczce, szufladzie albo reklamówce po Tyskim (bardzo wytrzymałe), gdzie składasz arkusze, książeczki degustacyjne, i inne materiały na temat winnic etc., są delikatnie mówiąc poza twoim zasięgiem. Najpierw zgroza, prawie spazm, i szarpanina z własną głupotą; że najpierw trzeba było przygotować materiały, a potem medytować. Telefon do kolegi:
-Cześć stary, sorry za porę, ale czy czasem nie natrafiłeś w sklepie na książeczkę taką a taką?
-Nie. Odpowiada.
-Dzięki. Wpadnę we wtorek poszukać. Na razie. Zamykam rozmowę.
Dzwonię do innego znajomego u którego dokańczałem "degustację". Nie odbiera.
Zastanawiam się, tzn. już wcześniej się zastanawiałem, czy aby na pewno nie jestem w stanie przypomnieć sobie czegoś więcej na temat tych win... Czy tylko jestem zdany na ogólny zarys, i wrażenia jakie po nich mi pozostały. Przeglądam kilka zdj., nic, jakieś cienie, wszystkie myśli kurczowo trzymały się notatek. Dziura w głowie... Więc, co mogę zrobić, o czym napisać... Na szczęście z głośników wydobywa się In A Silent Way Davisa, 1. utwór, a są tylko 2 na całej płycie, i jakoś się ogarniam, zaczynam pisać to, co tu czytacie. Cudownie przyjemne, intymne, zmysłowe i hipnotyzujące dźwięki cichych talerzy Tony'ego Williamsa, klawisze, któregoś z mistrzów wchodzących w skład nagrania, uspokajają i pobudzają wyobraźnię. Idę do kuchni zaparzyć sobie Melisę z pomarańczą, bo myśli wylatują jak z procy, sięgam po opakowanie, i mój wzrok wbija się w butelkę po Riosze, pusta jak balon, ale na niej napis: Marzec 2009 kino Paradox / ...idąc w stronę wanilii / Gabi / Seba / Ja. Chwytam więc za nią, i przypominam sobie historię; pamiętam też, że mieliśmy wtedy butelkę 10 letniego Porto. Filmu sobie nie przypomnę, bo zniknąłby urok całego wydarzenia, dlatego, że postanowiłem wtedy oddać się łaskom wina. Mogę powiedzieć, że na pewno było to kino niszowe, o problemach, bodajże kobiety, nakręcone w Skandynawii... Może w Hiszpanii. W każdym razie podzieliliśmy się na obóz pijących Rioję, i pijących Porto, po uprzednich próbach. Sebastian z Gabi zanurzali się w Porto, ja zaś sączyłem ukochaną Rioję (Finca Valpiedra Reserva 2001). Dlaczego tyle o tym wszystkim, a dlatego, że sobie pomyślałem, skoro Bieńczyk ma te swe Kroniki wina, to ja też coś wyczaruję z życia. Skoro tak, to picie Riojy nie było jedynym przypadkiem spożywania wina podczas projekcji. Piliśmy kiedyś Tokaja, w tym samym lubianym przez nas kinie. Natomiast dobrze pamiętam moją pierwszą nieśmiałą próbę. Była to późna jesień 2007, miałem wtedy w szufladzie z ciuchami odłożoną butelkę młodziutkiego, podstawowego burgunda - Bourgogne Pinot Noir 2006. Wybrałem się z koleżanką na pokaz filmu, do tego samego kina, na projekcję średniego metrażu na podst. psychoanalizy Freuda, wyświetlanego w ramach Festiwalu Filmu Filozoficznego, który jak mi się wydaje, odbywa się cyklicznie raz w roku. Byłem podekscytowany, bo butelka zacnie wyglądała, koleżanka też, więc chciałem mieć; jak to mówią na polu (Kraków;), gest. I zabłysnąć w poświacie ekranu (siedzieliśmy w którymś z początkowych rzędów, nawet może w pierwszym). Ale, okazało się, że inicjatorzy i prowadzący spotkanie, wpadli na iście cudowny pomysł, by wyświetlić blisko 40 minutowy obraz bez dźwięku. Tłumacząc to, że to pozwoli nam na inny (twórczy) odbiór. Po chwili nastała kompletna, błoga cisza, tak, że każdy ruch na wysłużonych fotelach był rejestrowany niczym owa psychoanaliza. Wyciągnąłem butelkę, ściągnąłem kapturek, koleżanka nic nie podejrzewa, wyciągam korkociąg, i... Nie mogę, przecież w tej martwej głuszy, każdy wkręt (korek naturalny) będzie słyszalny co najmniej do połowy sali (małe, kino studyjne), nie mówiąc o wyciąganiu. Jeszcze przez chwilę biję się z myślami, a jednocześnie spoglądam na te inetrpretację Freuda. Być albo nie być, sobie myślę, albo burgund albo Freud. Pękam, nie próbuję nawet się wbić... Chowam burgunda, i oglądam czarno-biały, niemy film.

Wypiłem go jakiś niedługi czas potem, z bliżej nieznajomą mi dziewczyną, z którą umówiłem się przez internet. Z pod stołu, nalewając jej do kufla po Żywcu. Nie wspominając o tym, że na wstępie brakło mi 50 gr. przy zamówieniu.

Tak się kończy historia jednej z wielu butelek, które miałem okazję otworzyć.











P.S. <<Kroniki wina>> były zajmującą lekturą, która pozwoliła mi zapomieć o napiętych mięśniach, kiedy pozowałem na warsztatach ze studium ciała.