Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.

Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.

wtorek, 28 stycznia 2014

O rocku inaczej

dla G. 

Nie lubię kogoś takiego jak Kora. Nie zgadzam się, że muzyk czy poeta, by doświadczyć niezwykłości istnienia, musi wspomagać się różnymi substancjami, a marihuaną już przede wszystkim, która moim zdaniem, zwalnia z odpowiedzialności w sensie czysto egzystencjalnym, i tylko symuluje wolność. Żadne, ale to żadne środki nie pozwalają zrozumieć czym jest duch ludzki i jego współistnienie z resztą. Ja szukam w tej muzyce pojednania i zrozumienia, a nie tylko wygodnego sposobu na ominięcie tematu jakim jest ludzka samotność lub z dużą wiarą w sercu szansa na jedność.

Patti Smith pije Château Rimbaud 2006

Kiedyś jeden z przyjaciół Ryśka Riedla, także muzyk, powiedział, wiosłując na jeziorze, że: rock byłby naprawdę silny, gdyby nie narkotyki.

Miłość nie potrzebuje żadnych wspomagaczy, sama jest w sobie największym odlotem. Miałem okazję w wieku 18 lat, kiedy to odkrywa się dla siebie po raz pierwszy świat, który nie wiele ma wspólnego ze światem rodziców, spróbować LSD, nie wiem o jakim natężeniu było, ale powiem wam, że więcej w tym było seksu niż transcendencji. Chociaż nie powiem, by nie było przyjemnie... Jednak niczego takiego wielkiego nie odkryłem. Prawdziwą sztuką jest odbierać świat w pełni na trzeźwo, najlepiej z drugą osobą. Nie mam nic przeciwko eksperymentom, sam to robiłem, młodość ma swoje prawa. Ale nie zgadzam się z propagandą, że marihuana powinna być legalna, nie wierzę w odpowiedzialność większości. Natomiast absurdem i naruszeniem praw człowieka jest karanie kogoś za posiadanie nie wielkiej ilości. Ale mnie to nie interesuje, bo nie palę, nie wierzę po prostu w jej systematyczne przyjmowanie. W ogóle w nie wiele "wierzę", ale wiem, że jesteśmy sobie potrzebni. Dlatego wierzę w zbiorowe przeżycie i jego znaczenie w naszym życiu. 

z doświadczenia własnego, czytania Sartre'a i wujka Becketta, a także paru prób z tak zwanymi "miękkimi narkotykami"
(polecam wino... i The Clash, które teraz nabija mi wręcz podniebny rytm)


Marzył mi się zespół, który jednałby dusze, muzyka która wsłuchiwałaby się w naturę rzeczy. I tak naprawdę nie wierzę egzystencjalistom, zwłaszcza Sartreowi, temu mało pociągającemu okularnikowi, który figuruje na zdjęciach jak ostatnie pożądanie. Truffaut miał o wiele czulszą twarz, choć nota bene był podobno gorliwym czytelnikiem Jean-Paula. Do diabła z tym! Wierzę w morze. Samotność i miłość, które na przemian wypełniają się jak czerń i biel.