Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.

Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.

piątek, 19 kwietnia 2013

Samotność wypitego czerwonego wina albo Beethoven innego słońca (Mâcon & Midnight Cowboy)



midnight cowboy
Każdy z nas dąży do Ziemi Obiecanej, jedni w sercu miejskiej dżungli, inni gdzieś w głuszy na granicy pojednania z szaleństwem. Jedni szukają doskonałego wina, drudzy kobiety. Jakby nie patrząc, wszyscy wierzymy w lepsze dni. A życie po prostu sobie jest, bez złych ani dobrych zamiarów, jest jak pas na drodze szybkiego ruchu, biegnie rytmiczną linią przerywaną. Dlatego też usiadłem dziś, otworzyłem butelkę Mâcon, ułożyłem na talerzu trzy plasterki parmeńskiej z przeceny, talerz z oliwą, kawałek Brie i bagietki, i włączyłem Nocnego Kowboja w nowej blurejowskiej wersji, jeśli to cokolwiek zmienia. Może tylko to, że film jest jeszcze bardziej blu(e). Na początku wino wydawało się zbyt alkoholowe, ale wystarczyło parę chwil by złagodniało i otworzyło swe proste, ale wdzięczne i soczyste, owocowe wnętrze. I tego się spodziewałem za 4-5 €,  spróbuję znaleźć paragon, ale mniej więcej tyle kosztowała mnie butelka zakupiona na przedmieściach Paryża, w osławionym przez Wojtka Bońkowskiego Leclercu. 

W nosie dosyć powściągliwe, za to w ustach dużo czerwonych owoców; wiśnia, może trochę truskawki i maliny, czerwonej porzeczki, ale bardziej jeżyny i pestki. Wszystko ładnie oplecione wyważoną kwasowością i umiarkowanymi taninami. Dobre i już.  Ale co z życiem, tym magicznym pierwiastkiem unoszącym się na dnie każdego kieliszka, którego czasem nie chcemy dotykać, bo czas degustacyjny nagli, bo czasu nie ma, tak jak świat względem bohaterów filmu, którzy po niedługim czasie w „Wielkim Mieście” pozostają sami sobie, obojętni jak przechodnie których mijamy każdego dnia. Co z tą samotnością, tym osadem duszy, gdyby wino pozostało samo sobie, nie wiele by z tego wynikło. Tak jak ziemia potrzebuje słońca , tak człowiek czyjejś ręki. Banał, truizm, wiadome. Ale właśnie takie wina, bez szerokiej gamy, wysokiego ekstraktu, jakiejś na siłę nadanej woli, skłaniają głębiej, a i prościej, do białych osuszonych ścian, do początku i do końca. Od rzeczy najprostszych do rzeczy najtrudniejszych. I pal licho kto je zabutelkował, może gdyby było lepsze, pisałbym inaczej, na pewno. Ale fakt jest taki, że dobrze je się piło... do Nocnego Kowboja. Bo palm zbyt dużo w nim nie było, a jedynie niskie budynki przeznaczone do rozbiórki, gdzie być może kiedyś grał Charlie Parker, budząc się przed południem na rogu ulicy, jak Beethoven innego słońca. 










DOBRANOC.