dla G.
Nie lubię kogoś
takiego jak Kora. Nie zgadzam się, że muzyk czy poeta, by doświadczyć niezwykłości
istnienia, musi wspomagać się różnymi substancjami, a marihuaną już przede
wszystkim, która moim zdaniem, zwalnia z odpowiedzialności w sensie czysto egzystencjalnym, i tylko symuluje
wolność. Żadne, ale to żadne
środki nie pozwalają zrozumieć czym jest duch ludzki i jego współistnienie z
resztą. Ja szukam w tej
muzyce pojednania i zrozumienia, a nie tylko wygodnego sposobu na ominięcie
tematu jakim jest ludzka samotność lub z dużą wiarą w sercu szansa na jedność.
Patti Smith pije Château Rimbaud 2006 |
Kiedyś jeden z
przyjaciół Ryśka Riedla, także muzyk, powiedział, wiosłując na jeziorze, że:
rock byłby naprawdę silny, gdyby nie narkotyki.
Miłość nie potrzebuje
żadnych wspomagaczy, sama jest w sobie największym odlotem. Miałem okazję w
wieku 18 lat, kiedy to odkrywa się dla siebie po raz pierwszy świat, który nie
wiele ma wspólnego ze światem rodziców, spróbować LSD, nie wiem o jakim
natężeniu było, ale powiem wam, że więcej w tym było seksu niż transcendencji.
Chociaż nie powiem, by nie było przyjemnie... Jednak niczego takiego wielkiego
nie odkryłem. Prawdziwą sztuką jest odbierać świat w pełni na trzeźwo,
najlepiej z drugą osobą. Nie mam nic przeciwko eksperymentom, sam to robiłem,
młodość ma swoje prawa. Ale nie zgadzam się z propagandą, że marihuana powinna
być legalna, nie wierzę w odpowiedzialność większości. Natomiast absurdem i
naruszeniem praw człowieka jest karanie kogoś za posiadanie nie wielkiej
ilości. Ale mnie to nie interesuje, bo nie palę, nie wierzę po prostu w jej
systematyczne przyjmowanie. W ogóle w nie wiele "wierzę", ale wiem,
że jesteśmy sobie potrzebni. Dlatego wierzę w zbiorowe przeżycie i jego
znaczenie w naszym życiu.
z doświadczenia własnego,
czytania Sartre'a i wujka Becketta, a także paru prób z tak zwanymi
"miękkimi narkotykami"
(polecam wino... i
The Clash, które teraz nabija mi wręcz podniebny rytm)
Marzył mi się zespół,
który jednałby dusze, muzyka która wsłuchiwałaby się w naturę rzeczy. I tak
naprawdę nie wierzę egzystencjalistom, zwłaszcza Sartreowi, temu mało
pociągającemu okularnikowi, który figuruje na zdjęciach jak ostatnie pożądanie.
Truffaut miał o wiele czulszą twarz, choć nota bene był podobno gorliwym
czytelnikiem Jean-Paula. Do diabła z tym! Wierzę w morze. Samotność i miłość,
które na przemian wypełniają się jak czerń i biel.