Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.

Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.

sobota, 4 października 2014

Chłopiec

11 utworów doskonałości
Snułem się po tej samej galerii, co kilka dni temu, ale tym razem krócej, właściwie poszedłem nieco okrężną drogą, by trafić do "spożywczego", jak to kiedyś się mawiało. Jadąc ruchomymi schodami w dół, próbowałem spojrzeć na wszystko z większym spokojem, przychylniej - na te buty, suknie, kurtki, garnki i inne "rzeczy potrzebne". Mój wzrok zawiesił się na manekinie, który był ubrany w takie, a nie inne zestawienie - była to nastolatka. Nie, nie meatforyzuję, to był manekin, ale możnaby równie to samo powiedzieć o przechodzącej dziewczynie zaraz lub na przystanku. Inny trik to wielkie zdjęcie na końcu sklepu, też z dziewczyną, tylko jadącą właśnie w autobusie. Patrząc tak na to, nie wiedziałem jak to objąć, co z tym począć. Przecież wszyscy wiemy, że to marketing, ale skuteczny jak widać. Bardzo sprytnie zaciera nam granicę między rzeczywistością a wmówioną jej wersją. Młodzi są najlepszym adresatem, łatwo im pomieszać szyki, choć głęboko wierzę, że nie wszystkim. Ale nie chcę być staromodny i czepiać się pierwszego lepszego. Chodzi mi tylko oto, że teraz niby wszystko jest w zasięgu ręki, ale jakoś tak nie chce mi się jej wyciągnąć z kieszeni. Cieszy mnie to, że jest taka szansa, tylko jakoś trudno mi odnaleźć w tym smak i prawdziwe podniecenie. Czuję, że wszystko tli się na jakiejś powierzchni, pod którą tylko tektura i liche zwoje. Będę marudził, ale kiedyś kupienie płyty z ulubionym zespołem to było wydarzenie na cały tydzień, a przeżywało się to przez najbliższe miesiące... Być może jestem już trochę wytarty, ale trudno mi zapomnieć, jak kupiłem sobie pierwszą płytę U2 "Boy", pamiętam, Joe Zawinul grał wtedy w Krakowie, ale o oryginale "In A Silent Way" już nie marzyłem. Miałem 20 lat, kiedy usłyszałem tę płytę, mniej więcej tyle ile członkowie zespołu podczas nagrywania jej... Wisła wtedy wydawała się taka młoda, a trawa bardziej zielona, spacery dłuższe... Wszystko wydawało się święte i wieczne, nawet stara żarówka w byle jakim kiblu urastała do mitu. Nie ma co, uczucie pulsowało wraz z promieniami każdego dnia niczym podobieństwo w lustrze do siebie samego lub innego nieskończonego w sercu (jeszcze) chłopca. Teksty i wrażliwość z jaką zostały wyśpiewane powalały mnie na kolana, sam wtedy chciałem się stać brudnym i niechcianym dzieckiem rokendrola. Była w tym moc, pasja i namiętność, trudno było odejść od głośników, by choć zrobić sobie herbatę. Trzeba było stanąć na środku pokoju i wczuć się do końca. Nigdy nie byłem młody tak jak wtedy, kiedy to poznałem Asię, dziewczynę która zaczarowała mnie swoją odwagą i miłością do tego zespołu. Zaczepiłem ją na Rynku, tuż przy pomniku Skrzyneckiego... i odprowadziłem do domu. Jakiś miesiąc później poszedłem pod jej drzwi i zadzwoniłem domofonem. Poszliśmy na spacer, jeden, potem drugi. Pamiętam, że podczas jednego miała na sobie t-shirt z okładką płyty "War", poszliśmy nad Wisłę, a ja próbowałem jej zaśpiewać Where The Streets Have No Name. Potem już eksperymentowałem z Doorsami, których znałem na pamięć, bo była to moja first love. Był to taki krótki "New Year's Day", kilka mgnień wiosny 2003 roku. Nie przerodziło się to w nic więcej niż tylko pewną znajomość. Znajomość, która jednak dała mi coś i nigdy nie zapomnę tego... Piosenki z pierwszych płyt U2 nigdy nie wyjdą z mody. A ja wciąż w tej opowieści będę chłopcem. 



Śpiewaj Bono...


czwartek, 2 października 2014

Taki Antonioni dziś po obiedzie


Dla Ewy Wieleżyńskiej


Prawie dostałbym dziś piłką. Paru kolesi wybrało sobie przednie miejsce do gry. Pomnik przy Daszyńskiego z dwoma ulicami po obu stronach i jeszcze jedną przecinającą ją. Piłka co chwilę lądowała albo na jednej z nich, albo przelatywała obok kogoś. Ludzi już nie wiele, późno było. I nagle słyszę: Podaj! Odwróciłem się, bo najpierw piłka przeleciała obok mnie. Myślałem, wezmę ją i powiem coś tym gościom. Ale nie byłem w nastroju. Więc poszedłem dalej. Jakaś dziewczyna za mną podniosła piłkę z trawnika przy Galerii Kazimierz i poszła w ich stronę. Nie wiem czy zareagowała, ale może też pomyślała, że nie jej sprawa. Dziadek, który szedł wcześniej, tylko kopnął tekturowy kubek po jakimś fastfoodowym napoju, chyba przez przypadek, ale kto wie. Nie nasza sprawa. Świat jest niczyi. Od razu nasunęło mi się zakończenie z "Upadku" Alberta Camusa, gdzie bohater mówi cytując na początku tego drugiego: 

"O dziewczyno, skocz raz jeszcze do wody, żebym po raz drugi miał szansę uratować nas oboje!" Po raz drugi, co, jaka nieostrożność! Niech pan sobie wyobrazi, drogi mecenasie, że biorą nas za słowo? Trzeba by to wykonać. Brr...! woda jest taka zimna! Ale bądźmy spokojni! Teraz jest za późno, zawsze będzie za późno! Na szczęście!*

Wszedłem do Galerii. Nie wiedząc co mam robić, naznaczyłem się tym zdarzeniem. Próbowałem sobie wytłumaczyć, że jest za późno, że nie miałem obowiązku i nie byłem gotów sprostać sprawie. Z racji kompletatywnej urody tego wieczoru, nie umiałem pozostawić tych myśli w jakimś worku na to "za późno". Próbowałem sobie więc wyobrazić ten świat nie należący do nikogo. Warunki były sprzyjające, gdyż Galeria powoli pustoszała, mimo to można było zaobserwować kilka warstw społecznych. Zakochanych wychodzących jakby od niechcenia z Empiku, grupę dzieci pod opieką jakichś tam wychowawców. Pracownicę sklepu z modną młodzieżową odzieżą, idącą po chwili do toalety. Samotnie kupujących. Mężczyzna wychodzący pewnym krokiem, zakładając jednocześnie kurtkę. Kobieta za szklaną witryną, której opowiada coś inna kobieta. I tak dalej i tak dalej. Chyba to znacie. Ale ja biłem się z myślami. Czy znaleźć ten kosz czy olać to i popłynąć dalej? Usiadłem na ławce, by znaleźć właściwy punkt odniesienia. Telefon. Odbieram. Jakby zza światów słyszę: otworzyłem to wino, jest takie i takie. Przytakuję. Dziękuję za rozmowę i wracam do siebie, a raczej wersji którą zapamiętałem. Przecież gości z piłką już nie ma, jest świat, biały, do nagości rozebrany, zdemontowany. Nikt za to nie będzie cię winił. Wiesz, że czasem lepiej nic nie powiedzieć niż zacząć grać w grę, w której nie ma zwycięzcy ani przegranej, a jeśli już to zawsze przegrywamy albo jest remis. Wstałem, wszedłem do jednego ze sklepów, będąc kompletnie niezauważonym. To dobry moment na stanie się złodziejem, pomyślałem. Ale co tu ukraść, jednego buta? To bez sensu, powyżej 500 zł to już przestępstwo. Nikt nie zrozumie tej dygresji. Lepiej ukraść temu światu kilka pocałunków niż duszę jakiemuś nędznikowi. Rozmarzyłem się. A Kurtz powiedziałby: Horror, horror, horror. Horror trwania, bycia, a w końcu wolności. Wszystko gra w tę samą grę. Tylko wino czasem nas takim jakby półcieniem zabiera poza scenę, gdzie wynik jest kompletnie nieważny. Formy zlewają się w bezkształt, a ludzki duch tak przyjemnie mocuje się z otchłanią bycia i nie bycia. Jednakże potem znów trzeba przyjąć podanie i odbić piłkę, by dalej była na boisku. A my jej sędziami lub ławką rezerwowych czy jakoś tak. Byleby tylko można zawsze krzyknąć SPALONY!!!


Kadr z filmu POWIĘKSZENIE (1967)











* Upadek, Albert Camus, w przekł. Joanny Guze, PIW, 1957