Rock nie jest tylko wydarzeniem. Jest sposobem myślenia i przeżywania świata. Jest próbą zrównoważenia ducha i ciała. To bardziej wiara niż umysł, w to, że istnieje miejsce, w którym niewinni i nieskrępowani, możemy cieszyć się kawałkiem własnej ziemi.

Wino to siła, wino to pragnienie, wino to przyjaźń ze światem, innym człowiekiem, sobą samym. Wino to muzyka, którą można powąchać, dotknąć i połknąć. Wino to myśl, której nie da się utrwalić, ale można powtórzyć. Wino to brzeg oceanu, który można przybliżyć do ust.

czwartek, 15 września 2011

VERMENTINO & ŻYCIE czyli COŚ O KROWACH, KOBIETACH I PUSTCE

Sam w tym pociągu, bez laptopa, próbuję pisać po bożemu, bo Nietzsche mi nie wchodzi. Tak na marginesie, choć żadnego marginesu nie ma. Więc wyciągam kolejną lekturę. Kontrola biletów, dźwięk wciskanej pieczątki. I pustka, i strach, mały paraliż. Powrót do rzeczywistości. A może pieśni rzeczy... Które jak wieczne fale odbijają się od naszego umysłu. Lautreamont leży przede mną, pytania pasażerów. Łyk wody – koniec kontroli. Była krótka, w przeciwieństwie do podróży. Czy Bóg jest pracoholikiem, czy ja chodzę niewłaściwymi ścieżkami? Nie lubię tego porównania, a jednak je stosuję, w nadziei, że wybrnę z tego błędnego koła, zaklęcia jakim jest życie. W Ligurii uprawia się taki szczep: Vermentino. Wczoraj pewna kobieta spytała mojego kolegę prowadzącego sklep z winem czy ma takie wino. Napomknąłem, że jak dobrze pamiętam to z Toskanii, a ona zaaprobowała. Oboje się myliliśmy. Vermentino uprawiają też na Sycylii, ja spotkałem się również takim z Doliny Rodanu, i Langwedocji jako kupaż. Więc, może nie myliliśmy się tak do końca.... Vermentino. I cóż, cóż to może znaczyć wobec całej tej pustki rozciągającej się od ziemi po słońce, od czubków palców po samą śmierć. Albo narodzin. Wywracam myśli na lewą i prawą stronę, i nie widzę żadnej przyczyny, żadnego skutku. Tylko staję się coraz cięższy, i podobny do matki ziemi. Tak, ona rozumie rzeczywistość, przyjmuje ją taką jaka jest, z głębi serca. Ja próbuję się oderwać, jakbym szukał sumienia, a ona jest czysta, bo nie szuka niczego, staje się naturalnym owocem tego, co jest, i jest dane. A ja chwytam się myśli, które są jak brzegi, nie wiedząc w którym miejscu postawić kropkę. Więc, przecieram czoło, stawiam przecinek, drapię się po nosie, i okłamuję na tyle, na ile tylko można. Na ile pozwoli pejzaż w który wkładam ręce i nogi. I jestem zmęczony, posiniaczony, prawie dziurawy, nic nie nabiera kształtu, przeciwnie wszystko się rozmywa, a treść dewaluuje. A przecież jadę podpisać tylko umowę, tak, tylko tyle, ale cieszę się ogromnie, gdyż inaczej nie zerwałbym tej z diabłem, tego paktu ciszy. Ruch jest potrzebny, by móc się nie ruszać itd. Jakież to błyskotliwe można mieć myśli po przebiegnięciu dystansu. Przecież nie jestem krową na pastwisku, leniwie przeżuwającą trawę, nie obrażając tych wdzięcznych stworzeń, które wiążą się z moim dzieciństwem jak Wenus z Marsem. Właśnie, jak kobieta z mężczyzną, oto cały deseń tej impresji na trasie Kraków Główny – Warszawa Centralna. Kobieta, myślę o niej jak Bóg o prawdzie. Dzień i noc. A naprzeciw mnie jedna śpi, druga czyta, a ja piszę. Piszę jak kura pazurem, żeby mieć duszę. Pierwszy raz widzę, by książka miała cenę z przodu: 15 zł, jak pół butelki wina. Trochę to krępujące, czytać czy nie? To jak znaczek: Tylko dla dorosłych. A Nietzsche pisał, by stać się dzieckiem. Już widzę jak pewna firma podchwytuje to jako „bezcenne”. Równie dobrze można by usmażyć jaja na grobie Bukowskiego w gorące popołudnie. Mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, że takie rzeczy nigdy się nie sprzedadzą. Inaczej ja kupię ciemną stronę księżyca.


P. S. Gdy dotarłem do celu, wśród dziesiątek butelek znalazłem Vermentino, z dużym napisem BOLGHERI (apelacja w Toskanii).


Kraków Główny – Warszawa Centralna, 3.09.11 (rano)